piątek, 29 listopada 2013

Naff na poczcie

Przybywam! Zadowolona z faktu, że choć na chwilę mogę odetchnąć od nauki. Matury próbne dobiegły końca. Dziś jako ostatnią pisałam maturę z biologii. Byłam przerażona, ale okazało się, że nie było tak źle. Może jeszcze nie czas na radość, bo wynik nie będzie wysoki, ale sam fakt, że COŚ umiałam zrobić jest radosny! Polski poszedł w miarę dobrze, angielski znakomicie, jednak matematykę zawaliłam całkowicie. Jestem matematyczną tępotą.
Tak z milszych rzeczy. Wczoraj przyjechał Aruś. Przygotowujemy się do jutrzejszej 19-nastki koleżanki. Dostałam od niej trudne zadanie. Zrobić tort, o czym wspominałam kilka notek temu.

Taki bazgrołowy projekt. To będzie coś w tym stylu.

Ostatecznie tort z rurkami, obwiązany wstążką. W środku tęczowe biszkopty i masa z bitą śmietaną oraz białą czekoladą. Wierzch jest do przedyskutowania. Mam nadzieję, że jakoś to będzie wyglądać!
Przy okazji chciałabym powiedzieć, że wysłałam listy C: trochę nabazgrałam Wasze adresy, bo ręce miałam zmarznięte na poczcie, ale myślę, że nie jest tak źle! Za wszelkie pomyłki, przepraszam. Byłam trochę zestresowana ^___^. Dwoma pozostałymi listami, zajmę się po weekendzie!

Jakość kalkulatora, ale dowód na to, że na poczcie byłam haha

Naff ucieka, bo tort wzywa. Mam nadzieję, że uda mi się coś jeszcze napisać na weekendzie <3. Trzymajcie się. Życzę Wam miłego odpoczynku.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Wygłodniała podświadomość

Witajcie! Cóż u mnie słychać. Pół bolącej ręki z wielkim siniakiem - dzięki pielęgniarce, która zgrabnie majsterkowała przy mojej żyle i powiedziała, że będzie tylko mały krwiaczek <3, dramaty, szybkie wyjazdy i szybkie powroty - a, no bo Aruś zapomniał klucza od mieszkania i musiał się do mnie wracać w nocy. Cóż, dodatkowo spędzony dzień - zawsze coś! Przynajmniej był na próbie poloneza! Mina babki i pytanie: "Kto ty?" - bezcenna. Dzień upływa w miarę dobrze. Nie przeżywam już matur, które zaczynają się od jutra. W sumie powinnam się teraz uczyć do pierwszej z nich, a przynajmniej powtórzyć sobie środki stylistyczne i lektury, ale... moja podświadomość dąży do innych celów. Np. niedawno moja podświadomość zgłodniała i zaczęła tworzyć cuda niewidy.

Z serii: Otruj się z Naff'em, a Naff'a i tak to nie ruszy, bo ma żołądek ze stali!

Przez ostatnie, maniakalne oglądanie MasterChefa i Top Chefa staram się udawać kucharza co to z wszystkiego, nawet z obierków od ziemniaków cudo wymyśli. Jak na razie idzie mi średnio, ale nie narzekam na danie dzisiejsze. Siedzi sobie w lodówce takie biedne, niezużyte mleko kokosowe, które ma krótki termin przydatności. I cóż ja mam z nim zrobić?! Wymyśliłam więc smażone na maśle owoce (gruszki, jabłka, kaki/szaron), rodzynki z mleczkiem kokosowym i cukrem pudrem (przystrojone mandarynkami i jakimś krzakiem). Wyglądało to jak ciapa, więc zagęściłam odrobiną mąki. Przyznam szczerze... Nigdy nie smażyłam owoców, ale danie było bardzo dobre. Szkoda tylko, że odrobinę je przesłodziłam.
Moim drugim zajęciem narzuconym mi przez podświadomość jest tworzenie zadania domowego.

Początek mojego menu tworzonego w Photoshopie. Naff - tak bardzo pro.

Jak Wam się podobają dwie, pierwsze strony menu mojej nieistniejącej restauracji "Baka"? (tak, idealna nazwa dla kogoś takiego jak ja). Robiłam to dziadostwo całą godzinę, chcę za to szóstkę.
Odnośnie Waszych listów. Dołączyły dwie osoby. Daga i Yukari, za co bardzo Wam dziękuję! Łącznie jest Was 6. To bardzo dużo! Dziękuję! 4 z pierwszych listów są już zrobione. W ostatnim kończę tylko rysunek. Niestety, wyślę je dopiero po skończeniu próbnych matur w piątek. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie! 


A dziś... Dzień pluszowego misia! Kocham misie, naprawdę. Mam nad biurkiem specjalną, ogromniastą szafkę z miśkami pełnymi kurzu! Rodzice ciągle mi powtarzają: "Wywal te miśki! Masz uczulenie na kurz!" - ale ja nie mam na to serca! Niektóre z nich mają więcej lat niż ja, a to dlatego, że są tu też pluszaki z dzieciństwa mojej mamy. Od dziecka sypiam z misiami. Ten na zdjęciu powyżej jest ze mną już rok! Nazwałam go Aruś3 (tak, dużo tych Arusiów), a to dlatego, że zastępuje mi w nocy ukochanego. Tak, miś, twój kochanek. Happy b-day, teddy bear! 
Uciekam. Czas wziąć się za ten polski. Życzcie mi powodzenia na maturach próbnych!

piątek, 22 listopada 2013

"Cześć, jestem krewetką!"

Witajcie, kochani. Odnośnie listów. Jeżeli jeszcze ktoś chce ze mną pisać, a przegapił notkę o listach, to naprawdę nikomu nie bronię napisać ;). Jak najbardziej zapraszam do korespondencji.
Ostatnio u Naff'a szału nie ma. Walam się po lekarzach z moją bolącą od sierpnia czachą i po pobraniach krwi (to w związku z moimi nieodgadniętymi wciąż alergiami). Najpierw chirurg, potem RTG łba, którego się bałam. "A to nie spadnie mi na głowę?", "Nie przygniecie mi głowy?", "Nigdzie nie będą mnie zamykać?" - pielęgniarka po prostu się ze mnie śmiała. Mniejsza. Nie wyszło nic. Mózg na zdjęciu mam duży ("Mamo, mamo, ale urodziłaś geniusza haha!") , może czaszka trochę krzywo na mnie patrzy - z taką zgrozą, ale nie powiem, ciekawe doświadczenie zobaczyć swój łeb! Jak mi za tydzień nie przejdzie (helou, panie chirurgu! Boli mnie od sierpnia i ma mi przez ten tydzień przejść? Dzięki), to jadę na tomografie (i kolejna seria pytań, czy mnie gdzieś zamkną). Na pobraniu krwi pani stwierdziła, że jestem dorodną dziewczyną. Pierwsza myśl: że niby tłusta? Miałam strzykawę 5 minut w żyle i nią tak fajnie jeszcze obracała, bo krew nie chciała mi płynąć (a, to niedobra). Nie, jakoś mnie to nie przeraziło. Serio. Mam stalowe nerwy do wszystkiego, co się dzieje w moich żyłach. Mogliby mi tak majtać godzinę, a ja się jeszcze będę z zainteresowaniem patrzeć, jak mi krew płynie. Radość, bo krew. Ostatecznie mam wielkiego siniaka na pół ręki. Poświęcenie.

W przerwie na reklamę. Sushi z Lidla. Taka tam... dosyć kiepska nowość.
Taka tam rybka z sosem sojowym. Porwała moje serce.

Dzieje dzisiejszego dnia. Postanowiliśmy z Arusiem odrobinę poszaleć. Na spróbowanie kupiliśmy sushi w Lidlu i... szczerze go nie polecam. Oprócz tego zakupiliśmy gotowane krewetki, które wcale nie były cholera gotowane i ustaliliśmy, że każde z nas dostanie osobną patelnię i zrobi z nimi COŚ innego. Mój motyw przewodni to odrobina słodkości, Arusia - ostrość paląca gębę. Oczywiście królem dania miała być... krewetka. Przysięgam, pierwszy raz w życiu je obrabiałam. Gdyby nie internety, to byłoby źle.

"Cześć! Jestem krewetka i jeszcze niedawno miałam główkę i pancerzyk!"
Obrobione przeze mnie krewetki. Nie takie to znowu trudne!
Tak początkowo wyglądała moja epicka patelka.

Zrobiliśmy sobie małego MasterChefa. Wymyśliliśmy jak przyrządzić krewetki - każdy na swój sposób. Moje były smażone na maśle z czosnkiem, ze świeżą bazylią, przyprawami, czerwoną papryką, podsmażaną cebulką i... wiórkami kokosowymi, podlewane mlekiem kokosowym z domieszką miodu kwiatowego i ziół prowansalskich. To był mój taki mały... eksperyment, a o dziwo bardzo dobrze smakował!
Aruś miał tą samą podstawę. Krewetki na maśle z czosnkiem (ale bez bazylii), papryką i podsmażaną cebulką. Przyprawiane ostrą jak cholera papryczką chili, ostrymi przyprawami paprykowymi, curry i z mleczkiem kokosowym. Ja osobiście nie lubię ostrych potraw, ale moja rodzina je wielbi, więc... Oddałam dziś fartucha Arusiowi.

Oczywiście Naff postawił na estetykę.
Aruś postawił na... minimalizm xP
No i koktajl z bananów i kiwi z miodem. Ponoć był pyszny. Ja go spróbowałam, kiedy był
już papierem toaletowym. 

Trochę się dziś napracowaliśmy. Nosiliśmy 20 i 30 kilowe wory oraz płyty gipsowe (które nosiłam na głowie - brawa, brawa). Jesteśmy padnięci i zaraz po oglądnięciu czegoś, pójdziemy w kimę. To na tyle z dzisiejszego, całkiem miłego dnia.
Tak w ogóle, to hej, hej, helou, wygrałam kolejną olimpiadę (związaną z żywieniem) w szkole. Bierze mnie na śmiech. Serio. Mam maturę, mam egzamin zawodowy i dochodzą do tego dwa konkursy. Naff, why, why?! Nie mogłaś w tamtym roku wygrywać? Teraz cię nagle wzięło! W sumie się cieszę. Rozwalam system.
Wam maleństwa, życzę udanego weekendu, a tymczasem znikam oglądać MasterChefa!

wtorek, 19 listopada 2013

Słodko wszędzie, co to będzie!

Ostatnio żyję próbną maturą, której się strasznie boję! Szczególnie matmy i biologii, bo są to przedmioty, które... powiedzmy, mam nie do końca dopracowane naukowo. Gubię się w tym wszystkim. Moje życie to już tylko szkoła, dom, nauka. Cudem znajduję czas na jakieś... rozrywki, chociaż przyznam, że ratują mnie nudne lekcje i weekendy.


Wczoraj zaczęłam pisać listy, dzisiaj je przepisałam, jutro upiększę je kolorami i rysunkami, no i chyba od razu je wyślę! Jestem taka szczęśliwa, że tyle osób zgłosiło się do akcji! Dziękuję serdecznie Naji, Winterkowi, YukariMizuki i Izulkowej! Dzięki Wam, wprowadziłam właśnie w życie chwilę wytchnienia, przyjemności ^___^.Ostatnio zastanawiam się też nad tortem, który mam stworzyć dla koleżanki na urodziny. Wymaga projektu, inspiracji, czegoś... oryginalnego! Dlatego też wczorajszy, dosyć luźny dzień spędziłam na szukaniu słodkich inspiracji. Doszło do tego, że nie tylko tortowych.













Mleko jako słodka inspiracje też mi się podoba <3

Na razie koncepcja jest taka, że tort ma być tęczowy w środku i dookoła ma być obłożony albo rurkami albo kit-katami. Wciąż zastanawiam się nad górą tortu. Macie może jakieś pomysły?
Przy okazji tematu słodyczy. Uznałam, że w dniu kiedy moja mama otworzy już swój zakład z bieżniami, zrobię sobie mega wielkiego, biszkoptowego naleśnika, z masą bitej śmietany, czekolady, owoców, żelków, cukierków, posypek, kawałków batonów itd. itp., i walnę sobie gorącą czekoladę z piankami. Dlaczego? A, no bo z następnym dniem żegnam wszelakie słodycze, tłuste rzeczy i zaczynam ćwiczyć, żeby stać się fit. Takie jest moje marzenie i w końcu po nie sięgnę. Póki co, nie ograniczam się jednak i nie przejmuję wagą. Mam jeszcze jakiś miesiąc swobody. Tyle wygrać.

niedziela, 17 listopada 2013

Jak zawsze, na weekend...

Wiem, ostatnio jest coraz gorzej ze wstawianiem notek. Nic jednak na to nie poradzę. Zaczął się prawdziwy szał naukowy. Ostatnio po 5 godzin dziennie siedziałam nad książkami, zadaniami i innym pierdołami związanymi ze szkołą. 25 listopada mam pierwsze, próbne matury, więc bierze mnie trochę strach! Na dodatek ostatnio dowiedziałam się, że wygrałam szkolną Olimpiadę Żywienia i ruszam na drugi etap. W sumie nie chciałam wygrywać, bo uznałam, że to zbędna nauka, a przecież matura i egzamin zawodowy same się nie napiszą. Miałam wybór. Teoretycznie. Bo nauczycielka przekazała mi wiadomość w stylu: "Możesz zrezygnować, ale... nie, nie masz wyboru!". W sumie jak się dowiedziałam, że w tamtym roku dziewczyna wygrała indeks na studia to... Hellou, Olimpiado! Wyruszam! Dietetyko, przybywam!
Z innych dziejów. Ostatnio zaczęliśmy pracę nad mamy ruiną. Przepraszam, miejscem, które ma być jej zakładem pracy. To co tam jest to tragedia, ale już my zadbamy, żeby ładnie było. Tak to siedział u mnie Aruś i standardowo, jak to na weekendzie wcinaliśmy masę dobrych rzeczy. Tak, znowu narobię Wam smaka. Hejt na Naffa, haha.

Symbol ciężkiej pracy nad projektem żywienia 70-letniej babci. Cholera. Powinna suchary jeść, a nie jakieś kopytka i naleśniki.
Śniadanie mojego dzieciństwa, którym teraz karmię Arusia. Tosty francuskie, czyli chleb
maczany w jajku i smażony na patelni. Najlepsze z dżemem truskawkowym!
Ta twórcza para z herbaty. Mogę zostać pro fotografem.
Ostatnio naszym rodzinnym zwyczajem stało się jedzenie w sobotę sushi. Bardzo się cieszę, że mojej rodzinie posmakowało! Przy okazji "rolowanie", idzie mi coraz lepiej!
Goździki przeprosinowe od mojego Arusia
Ciasteczka non ultra plus - najlepszy przysmak mojego gimnazjum!
Taki tam Naff z goździkami na tle parkingu dla kobiet w ciąży.
Kołtuny we włosach, potargał wiatr.

A tak z randomów, to... zaczęliśmy uczyć się poloneza i wygląda to na razie tragicznie. Nie podoba mi się taniec w trójkach! Bynajmniej będę w tej trójce razem z koleżanką i Arusiem. Nie jest więc aż tak źle. Ostatnio nie opuszcza mnie biały kot! Gdziekolwiek pójdę z Arusiem, czy sama, pojawia się przy nas ten sam biały kot, który łasi się do nas. Rodzina (i ksiądz) śmieją się ze mnie, że jestem wiedźmą, bo przyciągam koty. Dzięki! Wiara w rodzinę i religię to podstawa.
Zaczęliśmy oglądać Top Chef'a i siedzieliśmy nad nim do 4 nad ranem. Byliśmy głodni jak cholera, a teksty typu "w tej potrawie nie ma seksu!", "ciągnij noża!" i ciągły motyw "on/ona zamordował to mięso" śmieszyły nas niesamowicie.
Ostatnio podkradłam Norisiowi pomysł. Mam nadzieję, że mi to wybaczy! Miałby ktoś ochotę popisać z Naff'em listy? To może być nawet jednorazowa korespondencja. Od razu podkreślam, że moje liściki są pełne kolorowych rysunków, bo wielbię tworzyć pseudo listowe dzieła. Jeżeli ktoś by chciał, to zapraszam na e-maila <33 (xsadisticsushix@gmail.com). Pierwszy wysyłam ja~! Będzie mi miło, jeżeli ktoś się zdecyduje. Tymczasem uciekam. Muszę się nacieszyć sformatowanym laptopem i pomęczyć z nauką! Miłego tygodnia.

czwartek, 14 listopada 2013

[Naff pisze!] Rozdział I - "W cieniu nocy"

Jako, że ostatnio nic się nie dzieje, postanowiłam odejść od zbędnego i nieciekawego opisywania mojego życia, a zamiast tego wstawić rozdział jakiegoś... opowiadania. Dobra, niech to będzie pseudo-powieść, bo na opowiadanie to to raczej za długie. Od maleńkiego Naff'a uwielbiałam wymyślać historyjki. Do dzisiaj każda moja noc jest spędzona na myśleniu nad nowymi wątkami. Osobiście uważam, że świat wyobraźni jest najlepszym, co mogło mi się przytrafić zaraz po Arusiu. Nigdy się nim jednak z nikim nie dzieliłam (nie, nie Arusiem). Dziś zamierzam wstawić coś z bardziej... luźnych, może mało oryginalnych tworów. Luźno-ironicznych. Nie ma tu jakiś epickich opisów i nie wiadomo czego (poniżej opis fabuły). Zapraszam do czytania mojego wymysłu o nazwie:


Historia opowiada o 17-letniej Laurze, która jest niesamowitą pesymistką, kroczącą samotnie przez nudzący ją, szary świat. Jej życie zmienia się w chwili, gdy poznaje przystojnego, choć niezrównoważonego i szaleńczego Nathiel'a. Wciąga ją w niebezpieczny świat cieni, o którego istnieniu, nie miała do tej pory pojęcia. Laura dowiaduje się o wielu rzeczach, zatajonych przed nią przez wielu ludzi... Cieniste demony, tajemnicza organizacja zwalczająca demony żywiołów, królestwo nocy - to tylko jedne z niewielu zagadek, które przyjdzie jej rozwiązać.

Rozdział 1
 "W cieniu nocy"

Czyste, nocne niebo zdążyło już przykryć się gwieździstą kołdrą, która w raz z wielką, księżycową lampą, oświetlała nasze twarze w drodze powrotnej do domu.
Amy jak zwykle prowadziła monolog, który w jej odczuciu z pewnością był dialogiem. Tyle, że z mojej strony padało tylko ciche, nieznaczące: uhum. Nie, to nie tak, że nie lubię jej towarzystwa. Ona jest po prostu dla mnie zbyt energiczna. W przeciwieństwie do niej potrzebuję chwili umysłowego wytchnienia i twórczej refleksji. Inaczej umrę z przegadania.
-Laura, słuchasz mnie?
-Uhum.
-Zawsze tylko uhum, uhum.- burknęła najwyraźniej poirytowana Amy, sądząc po jej głosie i geście założonych na piersi rękach.- Nigdy mnie nie słuchasz.- dodała poważniejszym tonem, co u niej brzmiało co najmniej śmiesznie. Amy poważna? Błagam.
-Słucham cię.- westchnęłam.- Mówiłaś coś o wysokim brunecie.
-...Blondynie.
Umilkłam na chwilę.
-...O niebieskich oczach.
-...Brązowych.
Cóż. Nie będę się sprzeczać. Przyznaję, nie słucham jej. Ale przynajmniej wiem, że mówiła o jakimś chłopaku. Jak zwykle zresztą. Amy nie widzi świata poza nimi.
-Przynajmniej trafiłam z tym, że był wysoki.- uśmiechnęłam się i to wystarczyło, aby załagodzić poirytowaną przyjaciółkę. Nie umie się długo gniewać, co dla niektórych może być zaletą. Jednak ja, jako typowa pesymistka dostrzegam tu wadliwą cechę. Nie potrafi wybaczyć tylko mi. Wybacza dosłownie wszystkim, przez co często staje się ofiarą łamaczy serc. W sumie wcale nie żałuję, że jeszcze się nie zakochałam. Faceci to świnie.
-Powracając.- zaczęła Amy z nowym entuzjazmem w głosie.- Na początku myślałam, że nic z tego nie będzie, ale wyobraź sobie, że podszedł do mnie! - i w sumie się nie dziwię. Amy jest bardzo urodziwą osobą. W przeciwieństwie do mnie, jasnej blondynki o wielkich, szmaragdowych oczach i bladej cerze, z wiecznie niezadowolonym wyrazem twarzy - przynajmniej tak o mnie mówią inni.
-...No i wyobraź sobie, że chciał mnie pocałować!- dodała krzykliwie moja przyjaciółka.
-Łał.- podsumowałam cicho, bez głębszej ekscytacji w głosie.
Amy najwyraźniej wyczuła, że mnie to nie interesuje. Postanowiła wobec tego zmienić temat. A może po prostu zrobiła to całkowicie nieświadomie.
-LAURA!- krzyknęła znienacka i zaraz chwytając mnie za dłoń pociągnęła w stronę pobliskiego muru.- Widzisz to?
-Co?
-Twój cień.
Spojrzałam na nią nierozumnie mrugając oczyma.
-Cień?- spytałam równie nierozumnie, spoglądając na mur.
-Jest bledszy niż mój. To znaczy...- zawahała się.- Taki trochę jak nie mój.
Uważniej przyjrzałam się mu, choć nie widziałam większego sensu wypatrywania i porównywania cieni na murze. Miała racje. Mój cień był jakiś bledszy.
-No.- przyznałam.- Zupełnie jakby jakiś magiczny duch wyssał życie z mojego cienia.- prychnęłam, po czym odrywając wzrok od tego absurdalnego zjawiska, ruszyłam przed siebie.
Dom Amy był niedaleko, a więc w przeciągu kilku minut, znalazłyśmy się właśnie pod nim. Pożegnałam się z nią należycie i obiecałam - z krzyżykiem za plecami - że od dzisiaj będę grzeczną Laurą, która będzie jej słuchać. Sama, powolniejszym krokiem ruszyłam przed siebie. W końcu chwila wytchnienia. Nie musiałam czekać. Myśli same wkrótce zaczęły mnie nachodzić, a myślałam naprawdę o wszystkim. Poczynając od nieba, a kończąc na wczorajszej, niezjedzonej kanapce. Przy okazji starałam się uciekać od tych czarniejszych refleksji. Tak. To moja oficjalna terapia przeciw pesymistyczna. Myśl o wszystkim co głupie, by uwolnić umysł od czarnych myśli. Cóż. Nawet mi to wychodziło. Do czasu, gdy z oddali nie rozległy się głośne, zupełnie mi obce okrzyki.
-Dorwę cię, gnoju!
...Nie twierdzę przy tym, że słowo "gnój" jest mi obce. W końcu to całkiem dobry nawóz roślinny.
-Dorwę cię i powyrywam ci z dupy nogi!
Zanim się obejrzałam, obok mnie przeleciał zrozpaczony i przerażony chłopak, który mimowolnie skierował ku mnie błagalne spojrzenie. Cóż jednak miałam zrobić? Nie wiedziałam nawet kto go goni. A przynajmniej myślałam, że się nie dowiem, bo chyba przypadkowo stanęłam mu na drodze. Raczej nie muszę mówić jak to się skończyło. Osobiście wiem tylko tyle, że nagle bardzo rozbolała mnie głowa. Sądząc po głośnym: AŁA! - nieznajomego gościa najwyraźniej też.
-SZLAG!- wrzasnął rozdzierająco.- Znowu mi uciekł!- następne jego słowa były już tylko interesująco brzmiącymi przekleństwami. Starał się chłopak, by nie brzmiało to tak wulgarnie, a jednak. Uznałam, iż brak mu kultury.
-To wszystko twoja wina, głupi...- umilkł na chwilę, by spojrzeć w moją twarz, którą miał tuż nad sobą. Nic dziwnego, w końcu obydwoje leżeliśmy na chodniku.- ...Dziewczyno.- zakończył z wyjątkowo szarmanckim uśmiechem na twarzy. Brawa dla tego pana. Nigdy nie sądziłam, że ktoś może mnie pomylić z chłopakiem. Przy okazji trzeba przyznać, że szybko, jak na takiego oszołoma, uspokoił się. Ba. Nawet podał mi dłoń, gdy już się podniósł. Myślicie, że przyjęłam jego zdradziecką łapkę i od samego dotyku tej boskiej dłoni zakochałam się, uznając tego kryminalistę za miłość swojego życia? Otóż nie. Wstałam sama, co prawda trochę obolała, ale dalej o własnych siłach i wymierzyłam groźnie palec w stronę nieznajomego. Dopiero teraz zdążyłam spojrzeć w jego twarz. Oniemiałam. Dobra. Nawet jeśli był przestępcą, to i tak nie zmieni to faktu, że był najprzystojniejszym przestępcą na świecie.
Miał kruczoczarne, rozwichrzone włosy i niesforną grzywkę opadającą na czoło. Nie można tu pominąć jego świecących w ciemnościach oczu. Nie mogłam dokładnie rozpoznać jakiej były barwy. Wiem tyle, że połyskiwały w mroku sprawiając wrażenie jak najbardziej kocich, a więc i tajemniczych. Nie, nie wspomnę o jego zniewalającym uśmiechu, zgrabnych kościach policzkowych, słodkich dołeczkach, cudownie idealnych, czarnych brwiach i innych równie wspaniałych elementach oraz częściach ciała.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że mam minę, jakbym zobaczyła ducha. Ba. Najprzystojniejszego ducha na ziemi.
Chłopak parsknął irytującym śmiechem.
-Jaka mina! Wiem, że jestem seksowny, ale żeby aż tak?
Niezłe ma zdanie o własnej osobie.
-Słuchaj.- zaczęłam, choć przyznaję, było mi naprawdę głupio z powodu tego, co zrobiłam.- Mało obchodzi mnie twoja "piękna" twarz.- oczywiście wypowiedziałam to ze zjadliwą ironią.- Nie powinieneś wyżywać się tak na uszach obcej osoby.- nachmurzyłam się.
Chłopak zamrugał kilka razy oczyma, przybierając bezwyrazową minę.
-Głupia jesteś.- podsumował, zanosząc się tym samym irytującym śmiechem co wcześniej.
Rozdziawiłam buzię. Dosłownie zabrakło mi słów, a tymczasem nieznajomy tylko wyszczerzył w moją stronę swoje cudownie białe zęby i jak gdyby nigdy nic, zaczął biec przed siebie.
Niech go szlag trafi. Niby taki przystojny, a kultury ma za grosz. Czemu w życiu zawsze bywa tak, że jeśli ludzie posiadają piękne wnętrze, to nie są piękni na zewnątrz, a ci, co są piękni, są puści w środku? Błagam. Gdy spotkam ideał o dwóch, równie cudownych stronach medalu... Przysięgam, padnę na zawał. Swoją drogą, mam nadzieję, że nigdy więcej nie spotkam tego gbura o co najmniej rozdwojonej jaźni.
Cicho wzdychając, postawiłam krok w stronę domu i w tym samym momencie poczułam pod butem coś twardego. Odsunęłam nogę.
-Nóż?- spytałam głupio samą siebie. Tak, Lauro. To był nóż. Ukryty w najzwyklejszej pochwie na noże. Wysunięty z niej, błyszczał złowieszczo w świetle księżyca. Czyżby owa rzecz, należała do tego oszołoma, z którym się zderzyłam? - momentalnie przeszły mnie ciarki. Bo jeżeli właśnie TEN nóż miał zabić niewinnego człowieka i kto wie, może nawet mnie, to... Szczerze, to nawet nie mam na to odpowiedzi. Lepiej będzie jak go zabiorę ze sobą. Raczej ścigana przez to nie będę. Wątpię, aby chłopak był jakimś detektywem, sądząc po jego roztrzepanym charakterze.
Schowałam nóż do czarnej torby zawieszonej na ramieniu i ruszyłam przed siebie.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Jem, póki mogę

Witam Was po tygodniu niepisania! Właśnie pobiłam rekord. Można powiedzieć, że trochę z lenistwa, trochę dlatego, że nic się nie działo, ale też z powodu utraconego dysku ze zdjęciami i Photoshopem. Wszystko odzyskałam, choć 49000 plików jest porozrzucanych, ale co tam! Damy radę!
Przez calutki tydzień działo się tylko kilka ciekawych rzeczy. Wypad do znajomych na kebaba, gdzie słuchaliśmy starych hitów Black Eyed Peas, walka z moherami, które przed 20 rzuciły się do nas, że muzyka za głośno gra, tworzenie przysmaków, rozmowy o sklejaniu pieroga i serku pleśniowym, walczenie z tragicznym bólem brzucha i głowy, jakieś tam zakupy, przyjazd Arusia, no i... dziś utraciłam moją biedną Momo, która męczyła się od dwóch dni. To był mój ostatni zwierzak. Mój dom jak nigdy, pierwszy raz od 11 lat jest bez zwierząt. Czuję się tak... trochę samotnie.

Jak zawsze, gdy jedziemy do Niemiec. Orzechowe Mikado jadłam pierwszy raz!
Prezentacja z bliska. Zdecydowanie te dwa smaki, są moimi ulubionymi! 
Za resztą nie przepadam tak bardzo.

Skoro już zeszliśmy do tematu zakupów. Ostatnio nabyłam nowe buty. Wszyscy są w szoku, bo... są na obcasie. Do tej pory walczyłam z obcasami (a obcasy ze mną). Ale w końcu sobie pomyślałam: Cholera. Co z tego, że mam to głupie 175 cm wzrostu? Jak jestem wysoka, czuję się pewniej! Nie powiem. To będzie ostra walka, tym bardziej, że lubię biegać i skakać w każdych butach. Dzisiaj np. przechodziłam przez płot w tych moich obcasach. Nie, to zdecydowanie zbyt niebezpieczne jak dla mnie.
A teraz to, co tygryski lubią najbardziej, a czego dawno nie było. Jedzenie!

Składniki do sushi. Omlet jajeczny, surimi, awokado, marchewki i ogórki. Epicko, kolorowo.
Sushi powraca! Trochę porozwalane, bo nie było ryżu do sushi i nori jakieś starawe!
Nie no, zjadliwe było. Jeszcze popite sake, to tym bardziej!
Takie pseudo sashimi ze skrawków łosia. Pomysł Arusia na wykorzystanie surowca!
I deser. Biały mus czekoladowy wymyślony przez Naffa i Arusia.
Taki naffowy pomysł, na upiększenie deseru. Mikado i serduszko!
No i misiek, bo nie mogłam się powstrzymać *___*

Matko, jak tu schudnąć? No, właśnie jakoś tak tyję, zamiast chudnąć, ale to się niedługo zmieni. Mama zakłada firmę. Będę u niej biegać na bieżni jak chomik. Zanim to jednak nastąpi, trzeba wyremontować tą... ruderę. Lokal jest w krytycznym stanie, ale razem jakoś sobie poradzimy! A potem nic, tylko dieta i bieganie. Więc póki mogę, jem ile i co wlezie. Najpierw masa, potem rzeźba!
Tymczasem mykam i pozdrawiam! Miłego tygodnia. Niebawem powrócę. Chyba.

sobota, 2 listopada 2013

Klimatycznie

Dziś taki spokojny, niczym niezmącony dzień. W piżamie siedziałam do południa, czytałam Sagę, popijałam gorącą herbatkę i może tylko trochę narzekałam, że za oknem szaro i deszczowo. Takie dni też są potrzebne. Budzi się wtedy we mnie... jakaś przedziwna refleksja. Jako, że wczoraj nie byłam na cmentarzu wieczorem, namówiłam rodziców, abyśmy poszli tam dzisiaj. Nie, pominąć takiego cudownego widoku nie mogę! Mój Stefan-dynia zaczął śmierdzieć, więc wyniosłam go na ogródek, zapaliłam świeczkę i ze stołu, świeci groźnie i straszy moich sąsiadów (którzy w nocy śpiewali uparcie "Barkę" i "taki mały, taki duży, może świętym być". Klimatycznie). Jest to pierwszy weekend od początku roku szkolnego, który spędziłam bez Arusia. Jest mi dziwnie i czuję się nieswojo. Postanowiłam więc, że odwiedzę moich znajomych. Jak dawno tego nie robiłam!

Wielki powrót Stefana na ogrodzie. Już trochę zmaltretowany, ale jest!
Jedyna pamiątka po odwiedzinach cmentarza. Wyraźniejszych zdjęć bałam się robić. To w końcu cmentarz.

Oprócz tego, zachęcam do głosowania na fejsie, na moją "śpiewającą" pracę związaną z konkursem, który dotyczy azjatyckich zamiłowań, że się tak wyrażę. Już kiedyś tą piosenkę wstawiałam na bloga ^___^
<<GŁOSUJ!>>
I jeżeli ktoś chce mnie o coś spytać, to właśnie niedawno założyłam aska. Także zapraszam!
<<<ASK>>>

piątek, 1 listopada 2013

Święto zmarłych

Wczoraj było czysto pogańskie Halloween, dziś chrześcijańskie święto zmarłych. Wiele osób nie lubi dnia 1 listopada, a ja osobiście nawet za nim przepadam. Miło jest tego dnia powspominać zmarłych, zapalić dla nich symbolicznego znicza. Nie uważam, że jest to dzień do typowego smęcenia i płakania. Raczej do... wspominania. Radosnego wspominania. Szczególny klimat tego dnia, posiada cmentarz nocą. Mam wtedy wrażenie, że wśród tych wszystkich zniczy, wznoszą się dusze zmarłych, które urządzają wielki bal, jak w piosence o wszystkich świętych, którą zawsze, gdy byłam mała, radośnie podśpiewywałam w drodze na cmentarz.
Już wczoraj zawieźliśmy z rodzicami stroiki i kwiaty. Moja mama robi piękne stroiki i już teraz obiecuję, że przyjmę po niej ten zwyczaj! 

Osobiście uważam, że chryzantemy są śliczne.
Cudowny stroik mamy. Skromny, niewielki.

Tego roku uparłam się, żeby stroik i znicz znalazł się też na grobie naszego biednego psiaka. Ludzie mogą sobie myśleć, mówić, że jesteśmy dziwni, ale... to był dla nas członek rodziny, którego traktowaliśmy jak człowieka. Zostawił po sobie ogromną pustkę. Zadziwia mnie to, że właśnie przy jego grobie, staliśmy najdłużej, pogrążając się w zadumie.


I na koniec płomyk świeczki, zastępujący znicza dla wszystkich, którzy odeszli. Życzę im miłego balu w niebie, tylko niech mi na głowę złotego kurzu nie sypią.