środa, 30 lipca 2014

Namiastka kulinarnej twórczości

Najgorsza chwila w twoim kulinarnym życiu, zaczyna się wtedy, kiedy zaczyna brakować ci pieniędzy na składniki. Robiąc mój cudowny ekstrakt z mięty oraz kolorowe babeczki, musiałam wyjąć ostatnie oszczędności z portfela. Nie starczyło. Gnałam do mojej mamy pracy w ciężkim upale, ażeby wyżulić te nieszczęsne 2 zł. Wpadłam, rzekłam: "Mamo! Daj mi 2 zł na wódkę!", na co oczywiście mama wybuchła śmiechem. Fakt, zabrzmiałam trochę jak alkoholik, ale wódka była potrzebna mi do ekstraktu. Za babeczki mogłam wziąć się następnego dnia, kiedy uzbierałam kolejne 2 zł na śmietanę 30%. Jestem z siebie dumna. Jestem szczęśliwa!

Listki mięty prosto z ogródka. Nawaliło ich w tym roku!
 Gustowny słoiczek i mięta susząca się na papierowych ręcznikach.
Wersja finalna. Wygląd, poziom: nalewka.

Babeczki cytrynowo-kokosowe. Kolor zielono-niebiesko-czerwony, a na wierzchu bita śmietana w kolorze ciemnym niebieskim (miał być fiolet, ale niebieski zdominował), w środku miało być serce, ale... chyba mi nie wyszło. Musiałabym zastosować inną taktykę.
Barwniki spisują się dobrze, choć... są cholernie silne! Wystarczy ociupinka, żeby ciasto zostało zabarwione. A niech tylko rozsypie ci się na blacie, albo dotknie twoich dłoni, gdy będą mokre. KAPLICA. Dzisiaj cały dzień męczyłam się ze zmywaniem barwników. Można by nimi farbować włosy, no, bez jaj.
Oczywiście trochę się podenerwowałam. Robiłam bitą śmietanę 3 razy. Za pierwszym razem śmietana mi się zważyła - jedna z nich była już lekko kwaskowata (pozdro, Netto! Fajne produkty wystawiacie!), druga nie chciała się ubić, dopiero trzecia dała jakieś efekty. Babeczki oczywiście pyszne i mimo trudu... jestem zadowolona z efektów!

Zmieszane ciasta gotowe do nałożenia do foremek!
Zielona masa już na dnie!
Męczące, czerwone serduszka, które i tak nie dały efektu :c 
I ostatnia, niebieska warstwa!
Odgryziony kawałek babeczki. Jak ładnie w środku wygląda!
Czerwone serduszko z którego stała się plama :c
Wszystkie babeczki - różyczki odrobinkę spieczone.
Ach, ten piękny kolor bitej śmietany i ta różowa posypka.
Om nom nom. Narobiłam smaka >D?

Jak ktoś chce, zapraszam w październiku do Wrocławia, chętnie zrobię! 
Może ktoś wybiera się na Niucon? Chętnie bym poznała. A tymczasem uciekam. Wieczorem zamierzamy puścić z Arusiem lampion <33. Wczoraj tego nie zrobiliśmy, bo była burza. Pozdrawiam.

wtorek, 29 lipca 2014

Małe, a cieszy!

Po wczorajszym, niezbyt miłym, burzliwym dniu, wreszcie wyszło słońce. Nie lubię upałów, wolę deszcz, burzę (tylko nie w nocy!), lubię świeże powietrze, lubię czuć zimne krople deszczu na skórze... łał, poetycko. Mimo tego, czasem lepiej jest uśmiechać się do słońca, niż do ciemnych chmur na niebie.
Zrobiłam wczoraj małą listę rzeczy, które muszę zrobić w wakacje. Dużo odnosi się do twórczości kulinarnej. Głównie to jakieś nic nieznaczące pierdoły, typu: sprzątnąć wszystkie szafki, przeczytać wszystkie książki z półki, zbudować imperium zła z papieru dla myszoskoczków... w sumie fajna sprawa, taka lista.
Dziś rynek przywitał moją osobę. Łał, w końcu wśród ludzi. Musiałam zwiedzić kilka miejsc. Bank, przychodnia, market i coś, co poprawiło mi humor. Wiele kobiet cieszy się, gdy kupi sobie jakiś ciuch, torebkę, coś, co ją będzie zdobić. Ja, cieszę się z pierdół. Sklep o nazwie "Wszystko po 5 i 3 zł" będzie likwidowany, wobec czego... OBNIŻKI! OBNIŻKI! Oto moje zdobycze:

Słodkie pudełeczko z koronką, któremu nie mogłam się oprzeć. Jeszcze nie wiem co tam będzie!
Słodkie, truskawkowe gumeczki, które nie raz już kupiłam! Uwielbiam je.
Uroczy lampion z rysunkiem!
Coś, gdzie umieszczę mój domowej roboty ekstrakt z mięty.
Kubek, który Aruś bardzo chciał kupić i karafka na moją przyszłą nalewkę. Pewnie kokosową!
No i po powrocie do domu, czekała na wycieraczce moja biała koperta z zamówionymi przeze mnie narkotykami w proszku! Tfu, barwnikami. Żółty, pistacjowy, błękitny, czarny i czerwony (nie zważać na kolory w torebce, bo po rozrobieniu są inne!).

Dzisiaj mam ogrom planów, szczególnie tych kulinarnych. Zrobię ekstrakt z mięty - mam nadzieję, że już dojrzała na ogródku, kolorowe babeczki z nowymi barwnikami, a na dobre zakończenie dnia, późnym wieczorem, wybierzemy się z Arusiem na bunkier, gdzie puścimy nasz lampion. Mam nadzieję, że tym razem nie spłonie, zahaczając się o jakieś drzewa (wspomnienie Sylwestra w 2013 r. we Wrocławiu, gdzie skakaliśmy po balkonach, żeby nic nie podpalić). 
Opłata za Niucon już zrobiona, więc... przybywam, wrocławski konwencie!

poniedziałek, 28 lipca 2014

Brejkowanie

Płyną wakacje, płyną. Niektórym został jeszcze miesiąc wolności. Ja mam trochę więcej czasu, choć pani na wydziale powiedziała mi, że zaczynamy rok akademicki wcześniej, niż inni. Do rodziców się śmieję, że mają mi przysłać list z Hogwartu (z uniwersytety przyrodniczego). 
Jest wesoło. Ostatnio często spotykaliśmy się z Krawcem i Dawdosem. Lubię z nimi spędzać czas. Od zawsze lepiej czułam się w męskim gronie, niż kobiecym, co nie znaczy, że nie lubię moich koleżanek.
8 sierpnia Niucon. Wybieram się na niego, choć perspektywa studia coraz mniej mnie bawi. Straciłam zapał do nagrywania i śpiewania, a także do konwentu, ale... spróbuję, bo nie chcę się poddawać.
Poniżej zdjęcia robione z 2 tygodnie temu, gdy nagrywaliśmy brejkowanie chłopaków. 

Za późno się skapliśmy, ale pomyśleliśmy, że fajnie byłoby zrobić Krawcowi napis na bucie XD
Latający Ludojad.
Krawiec i Aruś, którego uczył zrobić freeza. Za dużo tych brejkowych pojęć XD
Nasz cały skład! Takie fajne lamy :3
My w cieniu. Pierwszy raz jestem w jakiejś grupie najniższa, łał.

W przerwie w zdjęciach napiszę o turnieju siatkówki. Poszliśmy na niego nazywając siebie "Podniebnymi kozami" - to była chyba jedyna oryginalna nazwa! Ćwiczyliśmy dzień przed turniejem. Byłam poraniona i  miałam masę siniaków, ale ze mną to tak zawsze D: sierotą być nie jest trudno.
Ostatecznie zostaliśmy rozwaleni przez dzieciaki i to dwa razy. Śmiać mi się trochę chce, ale... ej, oni naprawdę świetnie grali. Pierwszy mecz rozegrał Aruś z Krawcem, a następny ja i Krawiec. Było zabawnie, choć... zirytował mnie fakt, że wszyscy uważają, że skoro gra dziewczyna, to "E, tam! Wygramy! To tylko dziewczyna!". Nic nie poradzę na to, że jestem kobietą, choć przyznam Wam się skrycie, że zawsze wolałam być chłopakiem. Nie, nie będę zmieniać płci, pogodziłam się z tym XD. Siatkówkę osobiście kocham. U nas w technikum nie było żadnych zajęć siatkarskich, za to chcę je znaleźć we Wrocku! 
A teraz czas na przeróbki Krawca Ludojada.

Krawiec Ludojad i ogień z... no!
Krawiec Ludojad na ciebie patrzy!
Krawiec Ludojad obczaja, kogo zjeść!

Taka tam mała, photoshopowa fantazja.
Dzisiaj trochę leniwy dzień, wobec czego siedzę, czytam mangi i sklejam co nieco z filmików. Dziś przedstawię Wam jeden z nich. Brejkowanie Krawca i Dawida.


Niedługo mam zamiar wstawić jeszcze dwa inne filmiki - z zabawnymi scenami z chłopakami i moje próby śpiewu do kamery (podczas których na okrągło przeszkadza mi Aruś - przynajmniej jest zabawnie XD).
Uciekam. Trzymajcie się.

poniedziałek, 21 lipca 2014

To są właśnie wakacje!

Ostatnio nie narzekam na brak zajęć. Od lipca moje wakacje stały się... wyjątkowe. Rzadko kiedy siedzę w domu. Na dworze jest taki gorąc, że najchętniej w raz z Arusiem spędzamy czas nad wodą. Obojętnie jaką. Jeziora, baseny... byle, żeby się ochłodzić! Przy okazji eksperymentujemy z różnym żarełkiem i chodzimy przed północą grać na boisko w kosza! Klimat jest epicki - co z tego, że ledwo kosz widzę XD?
Nie dostałam się w drugim naborze na żywienie człowieka, ale zdążyłam się już przyzwyczaić do bezpieczeństwa żywienia. Jedyne, co mnie nie cieszy to matematyka (od której chciałam uciec), fizyka, chemia organiczna i inne ścisłe przedmioty, które gdy mnie widzą, krzyczą na mój widok. Nie, to nie ja krzyczę, to one krzyczą. Dlatego póki mam wakacje - odpoczywam, bo w październiku czeka mnie wielkie wyzwanie.

1. Zmoczony Aruś i Naff na basenie 2. Galaretki, które miały być różowo-niebieskie D: 3. Listy w kapeluszu na poczcie 4. Chipsy chilli i kartka służąca do zapisywania wyników gry w makao 5. Kawa mrożona z lodami 6. Rysunek z listu.

Naff nad jeziorkiem. Nasza idealna miejscówka w cieniu, wśród leśnych drzew.
Naff ze swoją zakręconą grzywką i Aruś nad jeziorem.
Woda. Nie taki znowu zły kolor! Tylko glonów od cholery.
Widok z ogromnej, plażowej góry na którą się wspinaliśmy.
Nocna wyżerka razem z Arusiem. To miała być noc filmowa. Mieliśmy oglądać rano wschód słońca, ale... wyszło jak zawsze XD
 Sernik z "Murzynka" (kawiarnia). Zostałam tam zaproszona podczas dosyć smutnego dnia przez Arusia na uroczą randkę, którą przegadaliśmy o anime!
Mrożona kawa z kulką waniliowym lodów, bitą śmietaną i kakaem *___* jak nie kochać jedzenia?
Nowe herbaty w Biedronce. Najulubieńsza: zdecydowanie jaśminowa!
Zimowy cydr, który zamiast nas ochłodzić, to rozgrzał. W końcu zimowy.
Poduszeczka zapachowa z lawendą od Luśki, która była w Chorwacji! Zioło w poduszce ohoho
I urocza pocztówka od Luśki! Wiedziała co mi się spodoba :D! <3
Kwiatki, które narwałam, by zanieść na grób moich dziadków.

Wszystkie zdjęcia powyżej pochodzą z poprzedniego tygodnia. Oczywiście musiałam narobić Wam smaka, a jak inaczej. Moje życie to po prostu JEDZENIE.
Teraz opowiem trochę o jeziorze. Pojechaliśmy tam wczoraj razem z Anetą i Łukaszem. Oczywiście okazaliśmy się być sierotkami, które nie wiedzą, że wjazd jest płatny. Juhu. Na szczęście pieniądze pożyczyliśmy od znajomych. Ulgowe bilety do 15 lat. Fajnie jest widzieć 15-latki podróżujące autem. Pozdro. Woda była mokra - jak to zawsze mówi mój brat, a piasek suchy i gorący, aż parzył w stopy. Wytrwale wspinaliśmy się po piaskowych zaspach, graliśmy w piłkę (oczywiście nie obeszło się bez krwi Naffa) Prawie cały pobyt w wodzie przesiedziałam na plecach Arusia. Mogłabym tak usnąć. Za tydzień albo dwa tygodnie planujemy wybrać się tam pod namioty. Wyobraźcie to sobie. Pochodnie, grill, somersby i... kąpiel nocą - marzenie!
A Wam jak upływają wakacje <3?

piątek, 18 lipca 2014

Wrocław - jak go nie kochać?

Przybywam dziś w raz z notką prosto z Wrocławia. We wtorek pojechaliśmy tam z Arusiem w celu złożenia papierów na studia. Aruś na uniwersytecie wrocławskim na wydziale geologii, a ja na uniwersytecie przyrodniczym na wydziale biologii i hodowli zwierząt. W podróży spotkaliśmy naszego znajomego. Ogółem przyszłych studentów było tam od cholery! Musieliśmy siedzieć na kole przez całą podróż. Tyłek bolał, nie powiem.
Oczywiście jaki byłby Wrocław bez meneli i rumunów. Najwięcej ich zawsze na dworcu. Chyba jeszcze ani razu nie przeszłam przez dworzec, nie będąc zaczepiona przez któregoś. Pamiętajcie, na dworcu się nie siedzi z dworca się ucieka.

Naff ze swoim elfim uchem - tak, macie niepowtarzalną okazję zobaczyć Naffa z uchem, którego nigdy nie pokazuje. Tak bardzo elf. W drodze powrotnej z uniwerka.

Mój wydział jest iście epicki. Mam fajnego dziekana. Oczywiście jak to bywa u Naffa, musiała coś zrobić źle. Wydrukowała przelew, a nie dowód wpłaty (hej, to ja, nieogarnięty student). Musiałam latać po komputerach i drukarkach. Jednak w końcu jestem tym swoim upragnionym studentem (nie studentką, wolę męską odmianę!). Wiecie? Nigdy nie sądziłam, że pójdę na studia, ale... moje marzenie się spełniło. Jestem szczęśliwa jak nigdy i mam nadzieję, że podołam tej trudnej nauce!
Mój wydział jest w idealnym miejscu. Cichym, spokojnym... nie sądziłam, że istnieją takie miejsca we Wrocku. 
Oczywiście na szynobus się spóźniliśmy, a jakże inaczej. Następny mieliśmy o 21:20, wobec czego postanowiliśmy pozwiedzać stare kąty. Byliśmy w parku, gdzie lata temu poznawaliśmy się z Arusiem. Powspominaliśmy trochę, jacy to kiedyś byliśmy nieśmiali, niewinni i uroczy!

Byliśmy w księgarni. Fajnej księgarni. Niektóre książki, które normalnie kosztują 30 zł, tu kosztowały 5 zł! Nie mogłam uwierzyć, od razu jedną kupiłam! To, co powyżej, to tzw. "randka w ciemno z książką". Świetny pomysł na prezent!
Byliśmy też w sławnej Muffiniarni! Zawsze chciałam tam pójść. Przed wejściem.
Tak wygląda wnętrze. Tak bardzo słodkie!
Przemiły kącik przy oknie!
Książka, którą kupiłam w taniej księgarni. Zapłaciłam za nią tylko 5 zł (zamiast 30 zł w oryginalnej cenie). Może będzie fajna, kto wie? Recenzja mnie zachęciła.
Cudowna muffinka o smaku rafaello. Po prostu... lepszej w życiu nie jadłam! Krem rafaello w bitej śmietanie i w środku! Mmmmm!
Babeczka Arusia. Karmelowo-czekoladowa - równie pyszna jak moja!
Mrożona kawa Arusia. Ja miałam shake o smaku kinder bueno w plastikowym kubku - w życiu lepszego nie piłam! Niebo w gębie, choć... trochę za słodkie niebo!

Już dawno zauważyłam, że czas w dużym mieście upływa za szybko. Sama podróż na Halę Stulecia zajęła nam pół godziny. Dziwnym fartem, trafiliśmy akurat na moment, gdy fontanna zaczęła tryskać w rytm muzyki. W końcu nam się udało! Kupiliśmy zimne piwo z sokiem, wodę i ruszyliśmy potaplać nogi w fontannie.

Taki tam Naff przy fontannie.

Gdyby nie było tak gorąco, mogłabym tam siedzieć całymi godzinami. Naprawdę. Zresztą... na samej fontannie byliśmy ok. 2 godzin. Leżeliśmy, obijaliśmy się, oglądaliśmy ludzi (jakaś para młoda miała przy fontannach sesję!), rozmawialiśmy. Całkiem mile spędzone południe. Nie narzekam na spóźnienie na szynobus, choć przyznaję, że do domu wróciłam totalnie zajechana. 

Zimne piwo z sokiem w gorący, letni dzień, ale że 8 zł za taki kubeczek D:?
Grające widowisko!
A tu grająca fontanna w raz z tęczą! Jak pięknie *__*

Oczywiście w drodze powrotnej nie obyło się bez KFC. Podróż poza kilkoma żulami proszącymi o pieniądze na chleb - i to takimi, którzy byli porządnie ubrani i mieli w kieszeniach telefony oraz ci, którzy byli nachlani w trzy dupy - minęła dobrze. Pod koniec byłam tak wymęczona, że tylko padłam na łóżko i od razu zasnęłam. Już nie mogę się doczekać, kiedy się przeprowadzimy do Wrocka! W sierpniu zaczynamy szukać mieszkania.