poniedziałek, 27 października 2014

Nigdy się nie spiesz

Ostatnio mówiłam, że na weekend zostaję we Wrocławiu. Zostałam. Po całodziennym obijaniu się z Arusiem w końcu postanowiliśmy wyjść z domu. Naszym celem był rynek. Mój ukochany chciał mnie zabrać w miejsce o którym nie miałam nawet pojęcia. Byłam podekscytowana. Do autobusu została nam minuta. Wybiegliśmy z domu, nawet nie zdążyłam zawiązać butów i zapiąć kurtki. Pędziłam przez osiedle. Pędziłam, dopóki betonowy stopień nie stanął mi na drodze. Z wielkim rozmachem przywaliłam w niego i poleciałam metr dalej na beton. Efekt był taki, że początkowo myślałam, że złamałam nogę. Zrobiło mi się słabo. Wszędzie fiolet, serce boli, o, chyba zaraz polecę na twarz, ale mi fajnie, ohoho. Na szczęście udało mi się ogarnąć. Autobus uciekł, a ja z wielką, mięsną raną na ręce, napuchniętą i zranioną nogą, zostałam odprowadzona do domu. Cóż, nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Morał? Nigdy się nie spiesz.

To już zdjęcie z drugiego dnia. Udało mi się namówić Arusia, abyśmy się gdzieś przeszli. W końcu musiałam rozprostować nogę. Jest to dla nas ważne miejsce, bo gdy po raz pierwszy spotkaliśmy się we Wrocławiu - właśnie tu poszliśmy. Park Juliusza Słowackiego wiąże ze sobą duużo wspomnień.
Jesień - spadające z drzew liście, słoneczne dni.
Wybraliśmy się do galerii dominikańskiej do Coffe Heaven na kawę i ciasto. Kawa miała być kokosowa - osobiście w ogóle nie czułam tego smaku. Jedynie na wierzchu bitej śmietany. Na dodatek bez słodzenia była dla mnie za słodka i nie dało się jej pić. 
Ciasto oreo. Mimo tego, że nie przepadam za oreo bo mam z nim złe wspomnienia, spróbowałam. Zgodnie z Arusiem stwierdziliśmy, że jest to najgorsze i najsztuczniejsze ciasto jakie w życiu jedliśmy. Być może to kwestia tego, że obydwoje wychowaliśmy się na domowych ciastach. Ciasto oreo śniło mi się po nocach. Próbowałam pomóc komuś je zrobić w masterchefie (?!). Nigdy więcej.
Blade Naffy z rana. Bo tak rzadko robię sobie selfie.
Urocza czapka, którą zafundowałam sobie na zimę.

Zaczęłam kolejny tydzień nauki. Zaraz będę musiała zabrać się za naukę fizyki, bo czeka mnie sprawdzenie wiedzy na ćwiczeniach. Nie ma to jak jechać o 17 na zajęcia, pozdrawiam.
Chcę tylko przetrwać do czwartku. Potem jadę do domu i już nic nie będzie mnie obchodzić. Trzymajcie się i do napisania!

czwartek, 23 października 2014

Resuscytacja nadziei

Czwartek zdecydowanie należy do najgorszych dni. Wstaję o 5:30, a na 7 rano mam ćwiczenia z chemii. Targam ze sobą ciężką torbę z fartuchem, okularami, przychodzę niewyspana, przelewam jakieś substancje chemiczne i ręce mi się trzęsą, bo mam wrażenie, że coś zaraz zrobię, kogoś uszkodzę, poleję siebie jakimś kwasem. Niewyspany Naff to nieogarnięty Naff. Następnie ćwiczenia z botaniki i matematyki - moc wejściówek. O ile do tej pory byłam załamana, bo praktycznie z każdej wejściówki dostawałam ocenę niedostateczną, tak teraz dostałam swoją piękną, pierwszą czwórkę z botaniki. Jestem szczęśliwa i wiem, że może być już tylko lepiej. Powoli się przyzwyczajam, jesienna chandra odchodzi, optymizm i radość wraca. "Resuscytuję" moją nadzieję.

1. Karteczka od Kingi z moim nowym pseudonimem. Zostałam też przechrzczona na Grzybka. 2. W galerii dominikańskiej - auto ze scooby doo! 3. McFlurry z Maca o smaku snickersa - uwielbiam 4. A to jeszcze z poprzedniego weekendu - idealny schowek na kwiatki od Arusia. 5. Przyznaję, to była moja pierwsza słit focia w łazience. Razem z Roksaną i Kingą. 6. Ta mina mówi wszystko.
1. Grunwald o 6 nad ranem - tak ciemno i mrocznie! 2. Halloweenowa maska, którą chyba sobie kupię! Będę straszyć dzieci C: 3. Aruś i Naff wyjątkowo na ciuchowych zakupach :o. Zakochałam się w tej kociej bluzce!

Jest czas na odpoczynek, jest czas na naukę. Swój czas przeznaczony na odpoczynek niestety przesypiam, bo wstawanie o 6 i 5 mi nie służy. Czas we Wrocławiu pędzi jak szalony. Czuję, że nim się obejrzę, będzie sesja. Do tej pory nie mam pojęcia czy sobie poradzę. Mam sporo zaległości. Technikum idzie odrobinę innym tokiem nauczania, niż liceum, u nas nie przykładali zbyt wielkiej wagi do przedmiotów takich jak: chemia, biologia, fizyka, a teraz mam z niej rozszerzenia. Czasami czuję się wśród tych ludzi jak bezmózg, ale staram się podgonić. Z biologią na szczęście nie jest u mnie tak źle, w końcu zdawałam ją na maturze, ale chemia... matko, co to chemia? :o
Na studiach strasznie zainteresowały mnie przedmioty takie jak: botanika i zoologia. To zdecydowanie coś, co mnie jara.

Zeszyty, sprawozdania, zadania. W sumie to lubię mieć dużo do zrobienia!

Jeszcze niedawno śmiałam się z Arusia, który szedł ulicą i zwracał uwagę na każdą skałę, minerał jaki napotkał, mówiąc o jego składzie chemicznym. Śmiałam się też z Niku, która szła parkiem i mówiła na temat każdego gatunku rośliny jaki napotkała. Dziś się nie śmieję, bo wiem, że studia ryją banie. Ziemniak już nigdy nie będzie dla mnie ziemniakiem, cebula cebulą, bluszcz nabiera nowe znaczenie, gruszka ma w sobie kamienie, śliwka na sobie wosk. Cieszmy się.
Jutro mam tylko jeden wykład. W końcu się wyśpię. Na dodatek weekend spędzam we Wrocku. Z jednej strony się cieszę, bo Aruś zaprosił mnie na randkę i spędzę trochę czasu na zwiedzaniu, a z drugiej strony... nie wiem czy wytrzymam dwa tygodnie bez rodziców. Bardzo ich kocham i trudno mi bez nich żyć, dlatego odliczam czas do następnego piątku!

niedziela, 19 października 2014

Miasto, moje miasto

Końcówka tygodnia i kolejny powrót do domu w jak zwykle ciasnym pociągu. Miało być pusto - mówiła, pójdziemy kupić żarcie w KFC i zdążymy - mówiła. Okazało się, że wszystkie miejsca były zajęte. No, nic! Czego nie robi się dla rodziców za którymi piekielnie się tęskni?
We Wrocławiu jak zwykle ciekawie, choć przyznaję, że zachowuję się tu jak kobieta w ciąży, która raz beczy, raz się śmieje. Już tak naprawdę nie wiem jak się czuję i... chyba mam to gdzieś.

Naff, gdzie ty masz oczy?! Te czarne szparki wyglądają dosyć niepokojąco... Oliwia narzekała, że jacyś faceci się na nią gapią. Gdy obok niej usiadłam, żeby ich odstraszyć - podziałało. Poszli sobie.
Ostatni, krótki wypad do McDonalda w raz z Arusiem i Lunatyczką. To jeden z tych dni, kiedy nie mogę pokazywać się przed obiektywem. Zaraz po popołudniowej drzemce z roztrzepem na głowie. Mimo wszystko lubię tą fotkę. Lody zawsze spoko.
Oczywiście Naff widząc balony musiała poprosić o jednego. W takich chwilach odzywa się moje wewnętrzne dziecko. Ono mi rozkazuje brać balony.

Ostatnio na studiach zyskałam nowe pseudo. Możecie się śmiać, ale nazywają mnie Mario. Wszystko zaczęło się od tego, że koleżanka przekręciła mój pseudonim. Potem pani od ksero krzyczała za mną: "Mario! Twój pendrive!". Od tej pory jestem skaczącym hydraulikiem, zbijającym łbem grzybki.
Czy opowiadałam wam już o czymś takim jak "centrum kształcenia na odległość"? Chyba nie. Dotyczy to naszej informatyki na studiach. Kilkaset osób z różnych kierunków zostało przydzielonych losowo do jakiś grup. Ja znalazłam się w pierwszej z nich. Mamy się zapoznać i wspólnie organizować projekty. Ostatnio takie spotkanie doszło do skutku, choć nie przybył nasz lider. Naszą pierwszą misją jest zorganizowanie "gry miejskiej" związanej z jakąś bajką. Nam przypadł: "album ojca chrzestnego" i na razie wiem tylko tyle, że pojawia się tam... piekielny koń, co już mnie bawi. Najśmieszniejszym elementem tego krótkiego spotkania było zrobienie sobie słit foci w raz z chłopakami, których ledwo co poznałam (trzeba było udokumentować spotkanie "face to face"). Oczywiście szczerzyłam się jak głupia. Było też kilka niepokojących rzeczy. Na przykład obcy gościu stojący pod uniwerkiem, który mrugał do mnie uwodzicielsko, a potem znienacka zniknął. Nie, wyobraźnio, nie! Nie podsuwaj mi drastycznych rozwiązań tej historii!

Mamy bardzo ładną okolicę. Liczne place zabaw, parki, drzewa... Psie Pole nie takie złe!
Z wczorajszego spaceru w raz z Lunatyczką. W końcu jakieś normalne zdjęcie. Nie ma to jak leżeć na siatce na placu zabaw i rozkminiać nad opowiadaniem. Różowy szaliczek Oliwii - tak bardzo.
A to wczorajsze sushi z Inter Marche. Kosztowało 10 zł (przecenione). Kupiliśmy razem z Niku i Arusiem trzy takie opakowania. Jakoś szczególnie dobre nie były, ale dało się zjeść!
A to odrobina sake. Bo jak szaleć, to szaleć.

Koniec weekendu zbliża się nieubłaganie szybko. Chciałabym móc zostać w swoim spokojnym miasteczku, ale czeka mnie kolejny, ciężki tydzień studiów. Masa wejściówek, coraz więcej stresu i słodyczy - bo glukoza to ważna rzecz! Życzę wam miłej niedzieli <3.

czwartek, 16 października 2014

Raz lepiej, raz gorzej

Po tych kilku dniach, mogę uznać, że jest lepiej. Zdecydowanie lepiej, choć jeszcze nie tak, jak powinno być. Dużo zawdzięczam samej muzyce, rodzinie, przyjaciołom i przede wszystkim Arusiowi. W sumie to nie tylko. Balkon oraz komunikacja miejska obozem samotnych myśli i rozważań, które motywują, a nie dołują. Samotność też dużo daje.
Po wielkiej walce z dziekanatem w końcu dostałam upragnioną legitymację. Wiecznie zdenerwowana i niemiła pani, nawet się do mnie uśmiechnęła, więc jest sukces. Bilet semestralny wykupiony. Nie muszę się bać, że gdy zasnę w autobusie o 6 rano i nie kupię biletu, to złapie mnie kanar, a nie raz tak miałam.

Naff ostatnio został doładowany pieniędzmi przez brata i zaczął szaleć. Wszyscy w domu mają kolorowe miseczki, to i ja musiałam mieć. Oprócz tego olejek arganowy. Ostatnio mam manię związaną z dbaniem o włosy. Herbatka truskawkowa ze śmietaną, którą posłałam listem Cleo.
Zdjęcie tęczy, które zrobił Aruś, gdy ja smacznie sobie spałam. Zawsze omijają mnie najpiękniejsze rzeczy. Dobrze, że mam chłopaka, który wie co uchwycić, żebym była szczęśliwa.

Wrocław siedliskiem nieprzewidzianych zdarzeń. Lubię, gdy coś się dzieję, choć widok smarkającego na tory człowieka, który zrzuca palcem gluty nie jest zbyt ciekawy. Będąc we Wrocławiu uznałam, że autobusy nocne są przerażające. Tyle pijanych ludzi. Przypadkowo głośno nazwałam ich "hołotą", za co Aruś w raz z Niku mało mnie nie zabili. Cóż, czasem nie umiem trzymać języka za zębami.
Ostatnio odwoziliśmy Gosię na sam port lotniczy. Ciekawe spotkanie pijanego pana, który przy biletomacie chciał nam dać kluczyki do własnego auta, żebyśmy nie musieli jeździć autobusami. "Co tak patrzycie? Nie macie prawa jazdy?".
Starsze panie, nasze sąsiadki kojarzą Arusia z tego, że cały czas kupuje mi róże. Ostatnio zaczepiły nas przed klatką i z uśmiechem zapytały: "A to dziś nie z różyczkami?". To takie kochane.

1. Ćwiczenia z botaniki, preparaty i mikroskop w którym się zakochałam. Mamo, za rok na urodziny chcę mikroskop! 2. Gorąca czekolada na porcie lotniczym, gdy odwoziliśmy Gosię. Rozlałam ją pod fotelem i spóźniliśmy się na nocny autobus w efekcie czego w domu byliśmy przed 2 w nocy :c 3. Jak to nazwał Aruś: "ściana płaczu" czyli wszystkie wejściówki i przyszłe kolokwia. Namnożyło się tego. 4. Zoologia ćwiczenia i... robaczki w słoiku, które musieliśmy wyławiać pęsetą, porządkować i oglądać pod binokularem :o ale frajda! 5. Słuchawki, które sprezentowałam sobie na urodziny. Codziennie na mojej szyi i uszach. 6. Nowy myszoskoczek! Tym razem dziewczynka, ale też czarna. Jeszcze nie ma imienia. Łatwo ją poznać, bo ma białe podgardle i łapki! 7. Glizdy pod binokularem! Takie ładne. 8. Wtorkowy wypad do Niku, chipsy i odstresowujące somersby 9. Biedny, studencki obiad. 10. Pajączek z zoologi! 11. Naff i Orihime na huśtawkach pewnego wieczoru. 12. Bloki mieszkalne na placu zabaw.


Tą notkę piszę w sumie od trzech dni. Teraz częściej na moim laptopie siedzi Lunatyczka. Mnie albo nie ma w domu, albo odsypiam, albo się uczę. Trudno jest mi znaleźć czas dla siebie, choć czuję się spełniona. Tu zawsze coś się dzieje. Jutro jadę do domu, bardzo stęskniłam się za rodzicami. Chcę ich wytulić (nie, wcale nie jadę po słoiki mamusi!). Trzymajcie się.

sobota, 11 października 2014

Demoniczna 20-stka.

Nie będę kłamać, że upragniony 10 października minął mi naprawdę strasznie. Nie dość, że były to moje najgorsze urodziny życia, to jeszcze jeden z najgorszych dni spędzonych we Wrocławiu. Nie mam zamiaru rozpisywać się na ten temat, bo nie jestem przyzwyczajona do wyżaleń. Nie lubię być też pocieszana słowami: "będzie lepiej", "głowa do góry". Prawda jest taka, że czasem nawet optymiści muszą upaść. Jesteśmy tylko ludźmi. 

Morderstwo na masie plastycznej. Oczywiście mi nie wyszła. Znowu. Na dodatek przy jej robieniu polałam się wrzątkiem. Uratowała mnie Luncia ze swoim bandażem. Byłam tak wkurzona, że wyszłam na dwór upaćkana czerwonym barwnikiem. Gościu pod klatką patrzył na mnie, jakbym kogoś zabiła. Tak też wyglądałam.
Postanowiłam uratować sytuację i z początkowej koncepcji "tortu pomidora" zrobiłam tort... z tego, co miałam pod ręką. Na żywo nie wyglądał tak źle. Kakao, wiórki... przynajmniej biszkopt mi wyszedł. Dzięki, mamo, że trzymałaś za mnie kciuki!
Świeczki za 10,99. Pozdrawiam.
 Tego dnia, nawet świeczki mi nie sprzyjały. Zanim pomyślałam życzenie, zgasiłam jedną nieświadomie. W efekcie: niczego sobie nie życzyłam.
Przynajmniej jeden, drobny uśmiech. Różyczki od Arusia. Prawie codziennie dostaję jakąś od niego na pocieszenie. To takie kochane.

Z miejsca mogę podziękować Lunci, Niku i Arusiowi, którzy sprawili, że ten dzień był odrobinę lepszy. Przy okazji jest mi przykro, że impreza była taka, jaka była. 
Poszłam spać ok. godziny 4 i zostałam obudzona przez mamę, która niecierpliwiła się o nasz przyjazd. Były problemy z pociągami, ale... jakoś dostaliśmy się do domu. Widząc rodziców od razu poczułam się lepiej. Rozmowa z nimi dużo mi dała. Tulenie też. Bardzo mi smutno z tego powodu, że widzę się z nimi tylko na weekendzie. Tęsknię za swoim poprzednim życiem.

Piękny tort z masy plastycznej lukrowej, który zrobiła mi mama! Byłam zaskoczona! Hello kitty prosto z mojego zeszytu. Naprawdę się wzruszyłam, gdy zobaczyłam tort!

Jutro niestety znów muszę zmierzyć się z rzeczywistością i wrócić do Wrocławia. 
Dziękuję wszystkim za cudowne życzenia. Szczególnie Króliczkowi i Cleo za swoje dedykacje. Cieszę się, że mogę polegać także na kimś, kogo znam z internetu. Kocham was wszystkich!

piątek, 10 października 2014

20 lat minęło...

10 października 1994 roku o godzinie 19, przyszła na świat pewna dziewczynka o błękitnych oczach. Jak na niemowlaka, wyglądała ponoć całkiem uroczo i była hitem na oddziale noworodków. Plotki głoszą, że pielęgniarki znalazły jej nawet czapeczkę i nazwały księżniczką. Dziś, 10 października 2014 roku, ta księżniczka kończy 20 lat i wcale nie wygląda tak uroczo jak po narodzinach, choć księżniczką może dalej jest, ale z charakteru. Tak, kochani, mam 20 lat. 20 LAT. 20 LAT! To takie straszne pożegnać się z wiekiem -naście. Już nie jestem nastolatką. Dorosłość taka straszna.

 Prezent, który dostałam wczoraj od Cleo <3 tak dużo hello kitty~!
Kwiatek, który podarował mi Aruś. Zresztą... Aruś sprezentował mi aż za dużo rzeczy!

Żartowałam. Nie jest tak źle, ale przyznaję, że czas leci nieubłaganie szybko i wcale mi się to nie podoba. Jednak smucić się nie można, należy imprezować, szaleć - w końcu to mój dzień.
Gdy wy czytacie tą notkę, ja zapewne siedzę i przygotowuję jedzenie na imprezę. Tort, babeczki, pizza, sałatki i inne pierdoły. Przyjadą znajomi, trochę poszalejemy - będzie fajnie. To zawsze jakaś odskocznia od szarej, uniwersyteckiej rzeczywistości!

niedziela, 5 października 2014

Moja oaza spokoju

W moim życiu zmieniło się naprawdę wiele. I nie, nie mówię tu o tym, że zaczęłam kupować więcej kosmetyków i jak to stwierdziła Lunatyczka: "stajesz się kobietą!", nie, nie dlatego, że jestem w nowym mieście, mieszkam ze znajomymi, jestem z dala od rodziców, nie dlatego, że zaczęłam sprzątać, a nieporządek zaczął mnie strasznie denerwować. Zaczęłam we Wrocławiu zupełnie nowe życie. Nowe życie z nowymi ludźmi, nowymi problemami. Czuję się, jakbym utonęła w jakimś nieprawdopodobnym śnie i nie potrafiła się odnaleźć. Wszystko nowe, wszystko dziwne. Czuję, że popadam w lekką panikę, że dopada mnie jesienna chandra. Wciąż mam obawy, że sobie nie poradzę, ale zaraz pocieszam się, że nawet jeśli mi nie wyjdzie, zostanę tu i znajdę pracę, a za rok spróbuję znowu. W takich chwilach zwątpienia, dobrze jest powrócić w progi swojego miasta, spotkać się ze starymi, dobrymi znajomymi i poprzytulać rodziców, mówiąc im: "wiecie, że was kocham?". Wrocław to prawdziwe pole bitwy, gdzie nie ma chwili wytchnienia, moje miasto zaś, to oaza spokoju, gdzie nabieram sił.

1. Izzy z Lunatyczką po stresującym dniu i biedronka. "Proszę o dowód", "Już, tylko wygrzebię z otchłani portfela". 2. Zeszyt z notatkami z Zoologii. Tak dużo rysunków. 3. Najlepsze ciacha na PKP na świecie. Drogie, ale pyszne. 4. "Więzień Labiryntu" na którym byliśmy w kinie z Arusiem. Postanowił mi kupić pierwszy tom na urodziny! 5. Nasz stół w kuchni taki różowy! Widać, kto rządzi w tym domu >D 6. Stacja PKP w Legnicy i 75-minutowe opóźnienie pociągu. Pozdrawiają, koleje dolnośląskie. 7. Moc słoików w domu! Nie wszystkie dla nas, dużo szło dla braci! 8. Wieczór spędzony z Gosiakiem i Luśką. Winko, żarcie i jeszcze raz żarcie! 9. Lampka, która mi się marzy czyli wesoły wypad do BricoMarche razem z Krawcem i Arusiem!


Weekend w "innym świecie" minął mi całkiem spokojnie. Ciągle gdzieś lataliśmy, nie było nawet czasu na laptopa. Spotkania ze znajomymi, spacery, miasto, normalne jedzenie. Urządziliśmy nawet małą imprezę urodzinową tacie. Zawsze się śmiałam, że pięć dni po swoich urodzinach dostał opóźniony, najcudowniejszy prezent w życiu - mnie. Taka skromność. W tym roku dostał książki z taniej księgarni, którą dorwaliśmy we Wrocławiu.
We Wro cały czas studia, dziki pęd, strach. Wykłady mnie załamują. Problem z legitymacją przyprawia o rwanie włosów z głowy. Był jakiś błąd, musiałam wysłać nowe zdjęcie, poszło złym e-mailem. Jeżdżę na ulgowych w strachu, że dorwie mnie jakiś kanar. Jak to się dzieje, że moja koleżanka wstawiła na internet słit focię z komórki i ma ją na legitymacji, a ja mam normalne i mi jej nie wyrobili? D: Dogadanie się z dziekanatem, który nawet nie wie o co chodzi. Pozdrawiam.
Już dziś o 16 wracam. Wracam się bać i stresować. Żegnaj, moje ciche i spokojne miasto, oazo spokoju!

środa, 1 października 2014

Witaj Wrocławiu!

Czuję się jak na odwyku. Tydzień bez internetu to nie lada wyzwanie dla kogoś, kto całe życie siedział przed komputerem. Żartuję. Spędziłam bardzo miły czas bez laptopa, ale cieszę się, że w końcu mogę dać znać, że żyję. Tyle zaległości! Kiedy ja to nadrobię?
Oficjalnie przeprowadziłam się do Wrocławia i czuję się z tym naprawdę dziwnie. Nowe otoczenie, jazda komunikacją miejską (którą uwielbiam), wszędzie daleko, żarcie w słoikach, jak otworzę lodówkę to magicznie nie pojawi się tam porcja nowego sera, tylko sama muszę ruszyć się po niego do sklepu, sama zarządzam pieniędzmi i zawsze boję się, że mi ich zabraknie, jak jeżdżę na uniwerek to sama muszę się odnajdywać i nikt mi nie pomaga przy mojej kiepskiej orientacji... ale... jest fajnie! Owszem, brakuje mi moich ukochanych rodziców, ale chociażby nie wiem co, wbrew temu, co mówią inni - będę jeździć do domu na każdy weekend!

 "No, już, daj mi te m&m'sy! Nie widzisz jak się uroczo do ciebie uśmiecham?"
Upragniony słodycz pierwszego, magicznego dnia przyjazdu.
Pudełeczko na kredki, które kupił mi Aruś. Po prostu się w nim zakochałam *___*
Pseudo pancake'i z bitą śmietaną (w poprzadniej wersji z bezą, cynamonem i bitą śmietaną). Burżuazyjna kolacja musi być!

Co u mnie słychać? Oprócz tego, że zaraz po przyjeździe do Wrocławia złapałam chorobę i do tej pory siedzę z wielkim katarem (co roku przed urodzinami choruję - to już tradycja) jest... w porządku. W poniedziałek miałam immatrykulacje. Ani trochę się nie stresowałam, a wręcz przyznaję, ze nie chciało mi się zaczynać studiów. Za bardzo się rozleniwiłam! Rozpoczęcie trwało całe 8 godzin z kilkoma przerwami. Gadali takie nudne i bezsensowne rzeczy, że usypiałam, kilka mnie jednak rozbawiło: "nie można polewać wodą elektrycznych urządzeń" (serio?), "nie przynoście kubełków KFC na wykłady" i "bezpieczeństwo żywności? A, to wy będziecie pracować w McDonaldzie!". Co nie zmieni faktu, że to spotkanie było praktycznie bezcelowe. 
Poznałam kilka osób z mojej grupy, porozmawiałam z nimi i... ej, są naprawdę w porządku. Nie chcę póki co krakać, ale wydaje mi się, że w końcu trafiłam do porządnej społeczności. Całą immatrykulacje spędziłam z Kingą, która przypadkowo usiadła obok mnie na tej ogromnej sali. Przeznaczenie? Wierzę w nie. W końcu okazało się, że jesteśmy na tym samym kierunku i w tej samej grupie.
Najśmieszniejszy moment był wtedy, gdy podeszli do nas starsi studenci z kamerą i poprosili o nagranie. Wszyscy się odsunęli, tylko my dwie zostałyśmy. Było śmiesznie, bo stojąc przed kamerą miałam masę pomyłek. Gościu mnie nastraszył, że będą after sceny, ale ja nie chcę zobaczyć siebie mówiącą: "dupa!", albo "No i... blablabla" i machającą rękami jak oszołom.  Moje pytanie brzmiało: "jaką masz radę dla przyszłym studentów odnośnie wyboru kierunku?". Nie pytajcie jak odpowiedziałam, powiem tyle, że wszyscy się ze mnie śmiali. Ej, ze mnie się zawsze śmieją!

 Piękna różyczka od Arusia. 
 Wrzos na który się uparłam, odkąd tu przyjechałam. Oczami wyobraźni widziałam go na naszym oknie. No i jest!
 W niedzielę przyjechali do nas rodzice z myszoskoczkami, moimi torbami i masą słoików. Postanowiłam, że zabiorę ich na Halę Stulecia. Zdjęcie z tatą <3. 
Razem z mamą i tatą. Żałowałam, że tak szybko pojechali!

Daję sobie radę z tramwajami i autobusami, możecie być ze mnie dumni. Ze mnie, osoby ze straszną orientacją w terenie. Studia zapowiadają się ciężko, ale będę się starać, żeby zdać ten semestr przynajmniej na trójach D:
Dzisiaj miałam pierwsze wykłady i oczywiście się zgubiłam. Ratunkiem dla mnie była pewna dziewczyna, która spytała mnie jakiej sali szukam. Zaprowadziła mnie za rączkę jak dziecko do budynku po drugiej stronie ulicy :c. Mieliśmy wykłady z chemii, botaniki i ergonomii. Dwa pierwsze przedmioty zapowiadają się jak dla mnie tragicznie, ale... będę się starać jak mogę!
Na weekend wyjeżdżam do rodziców, bo tata będzie miał urodziny, a na następny tydzień w piątek, swoje urodziny urządzam ja. Przyjadą moi znajomi, więc strasznie się cieszę! Czeka mnie jednak wiele pracy z żarciem. U Naffa nigdy nikt nie może być głodny! Ach, 20-stka, już niebawem...