niedziela, 24 maja 2015

Czas spędzony z bliskimi

Dziękuję za ostatnie komentarze <3. Dzięki wam trochę poprawił mi się nastrój. Wielu z was polecało mi zmianę pracy, ale już tłumaczę o co chodzi. Wybrałam McDonald's, ponieważ to tam najszybciej zdobywa się pracę. Poszłam, złożyłam CV i rozmowę miałam kilka dni później. Pracę zaczynałam za tydzień. Nie potrzebowałam wielu pieniędzy, chciałam się po prostu utrzymać sama we Wrocławiu przez jakiś czas. Otóż to! JAKIŚ czas! Od października znowu będę studiować, mam nadzieję, że na wymarzonym kierunku. Wydaje mi się, że rzucę wtedy pracę. Z rodzicami stwierdziliśmy, że o wiele bardziej będzie opłacało mi się złożenie papierów o stypendium socjalne niż pracowanie na 1/4 etatu, gdzie i tak dostanę mniej pieniędzy. W razie czego - zawsze mogę wrócić do Maca. Wydaje mi się, że aż tak złym pracownikiem nie jestem i miło mnie znowu przyjmą. Tak więc jeszcze 4 miesiące! Przeżyję.

Fazowe fotki razem z Krawcem. Gdy spotkają się bracia złego porodu, świat staje się dziwny. Bo nie ma to jak pójść do marketu i ni z tego ni z owego zacząć robić sobie zdjęcia z mlekiem, domestosem, arbuzami i karmą dla psów!

Cały tydzień był ciężki. Niby w pracy nic się nie działo (o dziwo naprawdę mało ludzi przychodziło), ale wystarczyło, że na szkolenie wpadał Ukrainiec i wszystko nagle robiło: JEBUT! Jak to się dzieje, że pracując sama, napracowałam się mniej niż z jakimś gościem? A ile nerwów natraciłam! Nigdy tak bardzo nie chciałam rzucić kogoś koszem na frytki. Rzadko bywa, że na kogoś obcego się drę, ale tu się nie dało, naprawdę się nie dało. Moja cierpliwość była wystawiona na cholernie ciężką próbę i jej nie przeszła. Mission failed. Były też jednak wesołe momenty (mało, bo mało, ale były). Nie wiem czy mieszkańcy Ukrainy nienawidzą marnować jedzenia, ale sądząc po zachowaniu owego gościa, myślę, że tak jest. Wingsy leżały w podgrzewaczu od rana do wieczora. No, hej, czas je wyrzucić bo nie będziemy truć ludzi, tak? "Nie! Naprawdę chcesz to wyrzucić?", "Nooo, tak, takie są zasady". Co zrobił nasz złoty Ukrainiec na haju? Chwycił za wingsa, wepchał go sobie do buzi, jakby ktoś go głodził i go zjadł, wypluwając kość. COOOOOO. Byłam w szoku. Menadżer stojący na przeciwnej kuchni najwyraźniej też. Najlepsze jest to, że to nie jedyna taka akcja. Z bułkami i resztkami bekonu robił to samo, twierdząc, że nie można tak marnować jedzenia. Praca więc była... średnio wesoła. To był jeden z bardziej nerwowych tygodni. Na szczęście środa była wolna. Zamiast ją jednak przesiedzieć na tyłku przed laptopem, przywitałam w progach Psiego Pola Krawca. Efekty naszych faz powyżej. Niby nie mieszka już z nami od dwóch tygodni, ale... straszliwie za nim tęsknię! Bo z kim jak nie z nim świrowaliśmy?!  
Po całodziennym lataniu w tą i z powrotem, trafiliśmy w trójkę (w raz z Arusiem) do kina na nowych Avengersów. Moja reakcja? Dosyć dobra. Na pewno ta część jest lepsza niż poprzednia, tylko trochę za mało rozważań egzystencjalnych jak dla mnie. Myśli Ultrona nie były do końca sprecyzowane, czegoś mi brakowało. Mimo tego rozpierdziel był ostry i naprawdę ta część mi się podobała! A wieczorem... z ludźmi z Maca na karaoke!

Zdjęcie z Asią. O ile pamiętam, śpiewałyśmy tu razem Lenkę - The Show <3
A tu całe nasze zgromadzenie z Maca, śpiewające: bo jak nie my to kto >D! Moja twarz, moje ręce. Nigdy nie zrozumiem swoich dzikich póz.

Obok naszego McDonalda znajduje się muzyczny bar o nazwie Fuga Mundi (kierunek: Plac Grunwaldzki). Często wpadamy tam z ekipą, szczególnie w środy, kiedy odbywa się tam karaoke. Oczywiście byliśmy pierwszą grupą tej środy, która wepchała się do śpiewania. Nie musieliśmy nawet pić, żeby szaleć, śpiewać i tańczyć, choć nie sądzę, że piwa nie było. Była nas niewielka grupka, ale bawiliśmy się świetnie. Nie mogę pojąć tylko jednej rzeczy. Dlaczego zawsze rozmawiamy o pracy nawet poza nią XD?! To chyba takie schorzenie!
Co śpiewaliśmy? Jakimś cudem namówiłam ich na "The fox", dzięki czemu publiczność biła nam głośne brawa, Asię namówiłam do Lenki - The Show, a Krawiec postawił na swoim i było "bo jak nie my to kto" (gdzie znaliśmy tylko refren, a reszta to była czysta improwizacja XD). Miło wspominam ten czas! Nawet to, że wróciłam późno i następnego dnia miałam 12-nastkę w pracy, wcale mi nie przeszkadzało. O dziwo - byłam wypoczęta.
Po ciężkim piątku, kiedy wreszcie wpadłam w objęcia Arusia i zapłakałam mu koszulkę, usiedliśmy pod barierkami czekając na autobus powrotny, rozpoczynający wolny weekend. Gościu, który stanął obok nas autem i spytał: "nie jest wam zimno?" - bezcenny. 
Sobota - rano i południe na wesołych nogach, latająca po sklepach, sprzątająca dom i gotująca obiad. Ten cudowny, odprężający odpoczynek był wstępem do przyjazdu ukochanych rodziców z którymi spędziliśmy weekend!

Ciacha, chipsy solone i truskawki przywiezione przez rodziców, prosto z naszego ogródka! Wyżerka w sam raz do oglądania... Eurowizji.
Kanapki, którymi mama chciała nas zapchać. Już dawno się tak nie najadłam!

Jeszcze niedawno myślałam, że to powrót do mojego rodzinnego miasta wzbudza we mnie tyle radości. Myliłam się. Tu chodzi raczej o obecność rodziców za którymi tak bardzo tęsknię. Gdziekolwiek będą, ale razem ze mną, uśmiech będzie widniał na mojej twarzy. Przez chwilę nawet pomyślałam, że fajnie byłoby, gdyby mieszkali razem ze mną we Wrocławiu. Niestety, to tylko marzenia. Rodzice prędzej myślą o przeprowadzce do Norwegii niż tu. Ten fakt trochę mnie przeraża.
Czas z rodzicami spędziliśmy naprawdę miło. Co prawda sobota zleciała nam na zakupach i nocnej wyżerce (przy Eurowizji, która nie zaskoczyła mnie żadną piosenką - wszystkie takie... niewpadające w ucho), ale i to było fajne. Niedzielę wspominam za to głównie ze spontanicznego wypadu do ogrodu japońskiego! Nie sądziłam, że o tej porze roku będzie tam tyle piękna. Razem z Arusiem byliśmy tam w tamtym roku na wakacje. Ewidentnie polecam wypad tam!

Naff w raz z mamą! Do Wrocławia przyjechała z różową bluzką, która mi się spodobała, a więc stwierdziła, że mi też taką kupi. I ten moment, kiedy chodzimy już po C&A, a mama sobie przypomniała, że to było w New Yorkerze. Lubię tył tej bluzki, choć kojarzy mi się ze szpitalnym kitlem O___o. Podobny miałam przed operacją!
Naff z pozą a'la: wzruszam ramionami i mam niepozorną minę bo tak naprawdę nie wiem o co chodzi, rób te zdjęcie w końcu!
1. Naff z nową bluzką i nową spódnicą. Zestaw przypadkowy, a mimo tego do siebie pasuje. Jestem przede wszystkim zadowolona ze spódniczki (C&A - 25 zł!) bo posiadałam tylko jedną. 2. Coś w stylu: oddaj już ten aparat (jako zapełniacz całości) 3. Moja pierwsza sukienka nie w kolorze czarnym. Jest progres! Ubiorę ją na wesele Gosi <3.
A to darmowa kawa w Tchibo załatwiona przez mamę. Om nom nom. Latte jaśminowe z masą czekolady!

Ciuchy, ciuchy wszędzie. W sumie to planowałam kupić tylko sukienkę na wesele. Kwota maksymalna miała wynosić 160 zł, a tu bang, trafia się coś, co kosztuje 70 zł. Z tej okazji pozwoliłam sobie jeszcze na bluzkę, Spódniczkę i kwiatową koszulkę zafundowała mi mama. Co było najśmieszniejsze? Mama załatwiła nam dodatkowe zniżki. Istnieje w C&A promocja związana z tankowaniem na Orlenie (bodajże). Mama przekopała portfel w poszukiwaniu paragonów z tankowania (a miała ich miliony), jednak nie znalazła aktualnych. Przekonała panią ekspedientkę do tego, by dała jej tą 20% zniżkę, a potem przekonała ją jeszcze, żeby mi też ją dała XD. Mina ekspedientki nietęga, ale moja mama to wróżka! Niczym babcia kochająca swoje wnuki, wyciągnęła z torby małe cukierki Daimy i podsunęła taką wielką garść tej pani. Jej uśmiech na twarzy? Bezcenny! 
A tu już mamy ogród japoński:











Naff - wiecznie pozująca, Aruś - wiecznie kryjący!


Rodzinnie <3

Niestety, weekend powoli dobiega końca. Miałam cieszyć się, że ten tydzień będzie lżejszy bo mam tylko jedną dwunastkę w pracy, ale... BANG! McDonald kocha swoich pracowników! Dostałam telefon, więc jutro zamiast 8 godzin, robię 12 godzin. Znając moje szczęście i fakt, że jeden z pracowników kuchni jest na l4 - na pewno będą chcieli mi zmienić grafik również na resztę tygodnia. Jutro - mogę, ale mojego wolnego wtorku nawet nie tykajcie! Bo nie jestem maszyną, która ma nogi, ręce i umysł ze stali. Na dzień dzisiejszy od tygodnia mam wielki problem z nadgarstkiem (przez dźwiganie). Najgorsze jest to, że nie mogę mieć w pracy bandaża, który usztywnia mi ten nadgarstek. Myślę więc, że albo czeka mnie wyprawa do lekarza (l4, l4, l4, błagam) albo męczarnia przez kilka następnych tygodni lub miesięcy. Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia!

niedziela, 17 maja 2015

Moje życie to praca

Siedzę w pokoju z kubkiem gorącego, różanego Earl Greya, który zawsze pomaga mi w pisaniu. Mam lekko przyćpane oczka, posiniaczone nogi, poparzone ręce i problem z nadgarstkiem. Psychika wcale w nie lepszym stanie. 8 godzin pracy, 12 godzin pracy razy 3, 4 godziny pracy na weekendzie, jeden dzień wolnego i... znowu to samo. Ponoć tygodniowo mogę wyrobić maksymalnie 40 godzin, w tym wyrobiłam 48 godzin, a następny tydzień szykuje mi to samo. Jak człowiek ma żyć, nie mając życia? D:

Mój nowy piękniś <3. Naff ma słabość do czterech rzeczy: 1. Do słodyczy 2. Do herbaty 3. Do kwiatów. Wszystko oczywiście sprowadza się do jednego: do uroczych rzeczy.

Co się działo przez ten "magiczny" tydzień? Szkoliłam na kuchni z mięsa jakiegoś Ukraińca. Zachowywał się trochę jakby był na haju. Machał rękoma, zawieszał się, cieszył z byle powodu. Mam wrażenie, że przez swój spowolniony tryb długo tu nie popracuje.
Nie jest łatwe zapierniczać i szkolić kogoś, patrząc czy nie robi czegoś źle. To podwójna praca, która straszliwie mnie męczyła.
Raz chciałam oszukać klienta. Kawałek grillowanego kurczaka spadł mi na ziemię. Kopnęłam go pod szafkę. Wtedy grupa chłopaków zaczęła się drzeć i wskazywać na mnie palcami. Przeklęłam, kazałam wstawić nowego grillowanego i schowałam wrapa do podgrzewacza. Ja taka zła. Chociaż niech się cieszą, że nie podniosłam tego grillowanego z ziemi i im go nie wsadziłam do tortilli. Smacznego.
Miałam robione szkolenie ze wstawiania jajek na śniadaniach. Kierownik stwierdził: "niech przygotowuje się na zostanie instruktorem". Po 1,5 miesiąca? Wow. Aczkolwiek nie uważam, ze się do tego nadaję. Nie róbcie tego błędu, nauczyciel ze mnie słaby.
Raz posłali mnie na Psie Pole do Maca jako support. Nastraszyli mnie, że mają tam dwa razy większy zapierdziel. Okazało się, ze jak przyszłam było całkiem miło. I fajni ludzie i więcej miejsca i na dodatek na koniec wszyscy dostają za dobrą pracę desery. Jest tam mniejsza spina niż u nas. Wydaje mi się, że luźniejsza atmosfera. Na dodatek jak przyszłam, ludzie uciekli i nie było tak dużo roboty.
Mam wrażenie, że wszyscy w pracy mają mnie za nieogara. Słusznie. Kto kupuje żarcie i zostawia portfel przed kasą jak nie ja?

Z Lunatyczką. Można powiedzieć, że wycinek z filmiku, który szykuję!

Osobiście uważam, że praca w Macu jest dobra dla studentów, którzy chcą sobie dorobić. Elastyczne godziny pracy, trochę pieniędzy na pierdoły, fajni znajomi. Jeżeli ktoś chce zaś się z tej pracy utrzymywać jak ja to nie radzę. W tamtym tygodniu żyłam tylko pracą. Nie siadałam na laptopie. Jadłam, spałam, pracowałam. Nie miałam nawet czasu na swoje własne zainteresowania. Nic nie pisałam, tylko w pracy przy chwili lepszego nastroju, ponuciłam sobie jakieś piosenki. No, dobra. Raz pojechałam po pracy z rodzicami na lotnisko bo brat przyleciał z Norwegii. Spotkanie z rodziną we Wrocławiu na chociaż tą jedną godzinę było kojące.

W ostatni, wolny poniedziałek, wybrałam się do upragnionej kopalni słodyczy. Obiecałam sobie, że wydam maksymalnie 100 zł z wypłaty. Wydałam... 108 zł. 
Najlepsza zdobycz ze słodyczowego sklepu >D! Ostre robaczki!
Czekoladowa żaba z Harry'ego Pottera i truskawkowe Yan Yan z Japonii!
Nowe rodzaje batonów - waniliowy Milky Way i Snickers z migdałami!
A to akurat słodycz kupiony dzisiaj, bo była dostawa i nie mogłam się powstrzymać. Japonia powraca! Akurat dnia dzisiejszego kręciłam filmik z tego sklepiku.
A to wszystkie kupione słodycze. Czekoladowa żaba, żelki, batony, fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta (które zdegustuje dopiero jak Gosia przyjedzie!), fasolki o smaku piwa, robaki i pizzowe pringelsy.

Niedziela. Wolne. Miałam spać do południa, spałam do 10. W sumie nie robiliśmy z Arusiem nic konkretnego. Krótki wypad na rynek, dopadnięcie jakiejś knajpki gdzie można coś zjeść, odwiedzenie Kopalni Słodyczy, kręcenie filmików, które przy odrobinie czasu skleję i ogólny luz. Trochę wypoczęłam, choć uważam, że jeden dzień wolnego to za mało na odpoczynek. Praktycznie nic nie zrobiłam. ZNOWU.
Jeszcze odnośnie kopalni słodyczy we Wrocławiu. Bardzo fajne miejsce ze słodkościami z całego świata. Serdecznie was tam zapraszam bo naprawdę warto. Towar nie jest stały, często ulega zmianie!

Zdjęcia z ostatniego, słonecznego tygodnia. Niedawno przyszła wiosna, a już czuć lato!
Czy tylko mnie zaciekawił widok książek leżących na chodniku w ogromnych ilościach na rynku?
Wypad na jedzonko do 7th Street. Knajpa w klimacie amerykańskim. Żarełko całkiem, całkiem, choć serca nie porwało. Ceny niby duże, ale za takie mega porcje żarcia - warto. Opłaca się. Na dodatek można skomponować własnego burgera!
Agrestowa galaretka z truskawami i bananami <3

Jakie plany na ten tydzień? Praca - to na pewno. W środę przyjeżdża do nas Krawiec! Już zdążyłam się za nim stęsknić. Weekend? Na noc wpadają do nas rodzice, co też niesamowicie mnie cieszy. Może zbytnio nie odpocznę, ale czas spędzony przy bliskich na pewno jest o wiele radośniejszy niż słodkie lenistwo. A jutro czeka mnie pobudka o 7 i kolejne 12 godzin w pracy. Trzymajcie za mnie kciuki.

poniedziałek, 11 maja 2015

Tydzień wolności!

Ostatnio wpadłam na ambitny pomysł: spisywanie w wersji roboczej zdarzeń, o których mogę napomnieć w notce. Bardzo fajny sposób na moją wszechobecną i wieczną sklerozę, objawiającą się nawet w szukaniu komórki, którą trzymam w dłoni. Co prawda przez to mogę zacząć zalewać treścią Naffowo (jakbym już tego nie robiła), ale przeżyjemy.
Ostatni tydzień przyniósł ze sobą ogrom wydarzeń! A wszystko zaczęło się w sobotę, gdy odsypiałam nockę. Krawiec widząc mnie obwiniętą kocem, patrzącą się zmulenie na makaron ze szpinakiem, stwierdził, że powinnam przestać brać LSD (hera, koka, hasz i powietrze!). Całości dopełniło odkrywcze stwierdzenie Naffa, że wcale nie je makaronu, tylko ryż. Z serii: nie puszczajcie mnie nigdy więcej na nocki. Po lekkim ogarnięciu, następnego, niedzielnego dnia, nareszcie mogłam pojechać do rodzinnego domu. Krawiec niestety ostatecznie nas opuścił. Trochę mi smutno, bo z kim jak nie z nim mieliśmy fazy, czarne mikstury, 50 pingwinów mieszczących się w zamrażarce i murzyńską cebulę. No, ale pocieszam się tym, że będę mogła go spotykać na weekendach w naszym mieście!

1. Nauka w domu do matur ;___; 2. Mistrz i Małgorzata - o nich poniżej! 3. Gyros z Mafii na który umówiliśmy się z Krawcem po wypłacie! 4. Zwiedzanie nowej restauracji w rodzinnym mieście. "Kameleon"! I naprawdę były tam kameleony! Ale jakieś smutne ;___; 5. Lody w "Kameleonie". Szału nie było, a cena duża. 6. Sałatka z kebabem - najgorsza jaką jadłam. Mięso miało być z kebaba, a było mega przesolone, zimne i sprawiało wrażenie, jakby było pokrojoną mielonką z puszki, sos czosnkowy zbyt mocny i czosnkowy. Najlepiej smakowała mi... SAŁATA! *królik tak bardzo*. Ogólnie zauważyłam, że we wszystkich nowo otworzonych restauracjach u nas w mieście, jawnie robią sobie z ludzi jaja.

Jak już wspominałam, do domu na tydzień pojechałam z powodu "dozdawania" matur. Uparłam się, że zdam w tym roku rozszerzenie z angielskiego i z polskiego. Oczywiście jak to ze mną bywa, trzy razy zmieniłam daty swoich matur, aż w końcu poszłam do szkoły i dowiedziałam się, ze odbędą się 6 i 7 maja. Mózg od nauki mi wysiadał. Non stop przesiadywałam nad milionami książek, robiąc sobie przerwy tylko na fejsa i pójście do sklepu po tonę słodyczy, bo... glukoza zawsze dobra. Po nocach nie mogłam spać, śniły mi się koszmary o tym, że spóźniam się na maturę, że auto mnie przejechało w drodze na nią, że dostałam mega trudny temat itd. To był straszny czas.
Polski dosyć dobrze przerobiłam, za to z angielskim ogarnęłam się dzień przed maturą. Brawa dla Naffa, który przez rok nie używał angielskiego! >D Oczywiście jak idzie się domyślić, dużo się nie nauczyłam i matura też jakoś szczególnie świetnie mi nie poszła. Co było jeszcze śmieszne - byłam jedyną osobą w całej szkole, która pisała rozszerzenie z angola. 3 osoby w komisji (jedna pani wzięła ode mnie adres bloga C:!) i sama Naff (która zepsuła arkusz XD). Tak, moja szkoła nigdy nie słynęła ze zbyt wielkiej ilości ambitnych osób. Technikum - inna rzeczywistość.
Bynajmniej! Naff uparła się, że na maturze będzie pisać opowiadanie. Temat był naprawdę fajny, bo o naukowcu, który dokonał ważnego odkrycia, popełniając błąd. Oczywiście jak przystało na Naff, walnęła czystą abstrakcją. Jest sobie wujek-naukowiec, chce zmienić kolor jabłka na różowy i nagle bang! Za dużo kropel tajemniczej wody i jabłko dostaje zębów, czarnych oczek i jest agresywne. Pan wujek szalony naukowiec staje się sławny, bo wymyślił nowy gatunek domowego zwierzęcia, nazywającego się "apple monster". Dziękuję, zdała pani! Reszta to była jawna tragedia, więc liczę tylko na jakiekolwiek punkty z opowiadania.

Taka tam wizja D:

Polski rozszerzony - tu już progres. Mamy 3 osoby zdające rozszerzenie. Temat? Idealny. Długopis dostał ognia i wypisał 6 stron, wychodząc poza dopuszczalne linijki. Bo kto by nie chciał pisać o... "Mistrzu i Małgorzacie"? Miałam niebywałego farta. Nie czytałam tej lektury w szkole, za to przed maturą przeczytałam jej streszczenie, a że podobał mi się motyw pijącego wódkę i gadającego kota, czy nagiej Małgorzaty (nie, żeby kobieca nagość mnie jarała), która z miłości stała się wiedźmą to postanowiłam zgłębić ją trochę bardziej (nie, nie nagą Małgorzatę, tylko lekturę ;___;). Motyw muzy oraz artysty też nie jest mi obcy, podobnie jak motywy miłości. Chwytałam się po prostu każdej symboliki, poczynając od róż, a nie kończąc na krajobrazach. Jestem więc dobrej myśli!
Będąc w mojej starej szkole zatęskniłam za nią. Szkolne życie było takie łatwe, luźne, niezmącone problemami życia dorosłego. Niby jakieś żale i smutki się miało, ale z perspektywy czasu człowiek ma ochotę śmiać z ich powodu. Szkoła teraz taka obca. Nowe twarze, nowe dzieje.
Tęsknię za tym, że wstawałam pół godziny przed lekcjami, przechodziłam przez pasy, trafiałam do szkoły i jeszcze robiłam przysiady na środku klasy, bo się spóźniałam. Tęsknię też za długimi przerwami spędzanymi w domu z dziewczynami. Herbata z losowym gniewem, skittelsówka w moje 18-naste urodziny, czy granie w OSU!
Na maturach spotkałam moich starych nauczycieli. Życiową Kozę i księdza, który na mój widok pacnął mnie w tył głowy - bo na Religii zawsze lubił mnie lać zeszytami, a potem mówić: "No i życie jest piękne!"

Przesiadywanie na ogródku z mamą, degustowanie z nią fasolek smakowych z Rossmanna i cydr pity razem z Niku <3

Po ostatniej maturze, wypiłam triumfalne piwo i stwierdziłam, że pójdę wypożyczyć "Mistrza i Małgorzatę". Od tamtego czasu moje życie to czysty odpoczynek i szalone wypady ze znajomymi. Muszę przyznać, że strasznie dużo jadłam i łaziłam po różnych knajpach, McDonald's mnie jednak odpowiednio wychudził, dlatego nie musiałam przejmować się tym, że przytyję. W sumie z tym chudnięciem to trochę kiepska sprawa. Wszystkie spodnie zaczęły ze mnie spadać, a sukienki wyglądają na mnie jak worki od ziemniaków. I pomyśleć, że 6 kg można schudnąć od samej pracy. Na dodatek bez problemu mogę wcinać rzeczy z Maca i jeść do oporu słodycze. Mój organizm to zagadka.

Wypad z Luśką do parku <3 gdy jest zielony jest po prostu bajeczny!
Słit focia musi być. Dobija mnie tylko ta moja bladość >D!
Wiecznie zamyślony Naff z głową w chmurach!
Uwielbiam to zdjęcie. Takie szalone i naturalne <3
Naff - rzadko z powagą na twarzy >D! 
Mało jest takich zdjęć na których sama się sobie podobam. O dziwo to lubię! 

Jest jeszcze jedna rzecz, której temat chciałabym poruszyć w tej notce. Odnosić się to będzie do Domów/Ośrodków kultury w miastach.
Dorośli często nawołują młodzież do rozwijania talentów. Niestety, bez pieniędzy czasami ciężko jest je rozwijać. No, chyba, że ktoś podejmie ciężki trud radzenia sobie samemu. Kiedyś, gdy byłam młodsza (podstawówka), chodziłam na lekcje gry na keyboardzie. Nie było to jednak to samo, co pianino. Pianinem zainteresowałam się w gimnazjum. Sama zaczęłam zgłębiać jego tajniki. Moim problemem było jednak to, że im więcej się nauczyłam, tym coraz bardziej i rozpaczliwie potrzebowałam czegoś większego i ładniej brzmiącego (w domu posiadam tylko keyboard). Pisałam po wrocławskich domach kultury i nici z tego. Nikt nie udostępnia fortepianu/pianina. Najbardziej zabolał mnie jednak fakt, że gdy poszłam do mojego rodzinnego domu kultury, pani dyrektor stwierdziła, że ich fortepian ma 105 lat oraz, że nie da go osobie, która nie umie grać, bo je rozstroi. Ach, było jeszcze, że udostępniają go tylko dla osób działających dla domu kultury, nie dla kogoś OBCEGO. Oczywiście Naff jak to Naff, posmutniała, popłakała, ale ostatecznie uznała, że się nie podda. Kilka dni później poszła jeszcze raz z argumentami typu: kiedyś dla was śpiewałam na występach, grywałam na fortepianie i wiem jak się z nim obchodzić, tabliczka przed domem kultury głosi: "rozwijamy młodzieżowe talenty". Dostałam tą samą odpowiedź. Morał? Domy kultury wcale nie wspierają młodzieży i nie robią niczego bezinteresownie. Pozdrawiam. A na pianino najwyraźniej będę sobie musiała nazbierać pieniądze.

A to już po powrocie do Wrocka! Mały Simba, nowy domownik zastępujący Krawca <3 pies Lunatyczki. Zakochałam się w nim!

Niestety, niedzielnego wieczora musiałam opuścić rodzinny dom. Czas wracać do pracy, czas wracać do rzeczywistości. Po powrocie ucieszył mnie tak naprawdę tylko widok Arusia i Wrocławia (który wciąż kocham).
Czeka mnie pierwszy miesiąc z serii: przeżyć za własne pieniądze. Wiem, że to trudne zadanie. Jestem osobą lubiącą wydawać kasę na pierdoły. Np. obiecałam sobie, że pójdę do wrocławskiej "Kopalni słodyczy", gdzie są smakowitości z różnych krajów. Mam nadzieję, że nie zbiednieję aż za bardzo.
Czas wolny bynajmniej spędziłam bardzo fajnie. Zaleczyłam też zmęczenie, swoje siniaki, oparzenia i rany. Postaram się teraz trochę bardziej o siebie... eee... zadbać! Jutrzejszy poniedziałek o dziwo mam wolny od pracy, ale tydzień nie zapowiada się zbyt wesoło - trzy 12-nastki pod rząd, czyli z serii: przeżyj to sam. Pozdrawiam!

niedziela, 3 maja 2015

Wiosna we Wrocławiu!

Tak dawno nic nie pisałam na Naffowie! W sumie miałam tego nie robić aż do matury, bo w końcu trzeba się trochę pouczyć do tych nieszczęsnych rozszerzeń, ale... wyszło jak zawsze. Streszczenia lektur i prace pisemne straszną mnie już nie tylko w snach (ostatnio śniło mi się, że miałam jakiś temat, który nie dotyczył żadnej lektury tylko jakiegoś bardzo egzystencjalnego motywu, na dodatek chodziłam po całej szkole z tą pracą szukając inspiracji), ale też i w nocy, kiedy książeczki z poezjami spadają jakimś cudem z parapetu, robiąc przy tym niewyobrażalnie wielki hałas. To znak.

 Ostatnia przesyłka od Króliczka, która poprawiła mi humor <3. Osobiście uwielbiam te fasolki. Degustowałam je już kiedyś i wiem tyle, że bolą od nich zęby, ale... warto było XD! 
A w tym lizaku to się zakochałam! Nigdy go nie zjem ;____; 
Oprócz tego była nutella go, waniliowe świeczki, długopis z misiem i chusteczki a'la 200 zł! No i masa rysunków i sam list - co najbardziej kocham <3

W mojej pracy coś się zmieniło. Oprócz tego, że chodzę tam z niechęcią, to uznałam, że nie warto stresować się każdym, najmniejszym błędem. Gdzieś mam awanse i pochwały, to, że ktoś się na mnie na coś nadrze. Jestem tylko człowiekiem (i to dosyć nieogarniętym), a nie maszyną. Ludzie? Jak to ludzie. Raz wszystko niszczą, raz wszystko naprawiają. Na pewno do takich lepszych dni należał dzień, kiedy kroiłam pomidory i przypadkiem kilka wpadło mi do czystych szmatek z wodą. Widząc je po prostu wybuchnęłam śmiechem (co nie jest dziwne, bo śmieję się jak debil każdego dnia), na co inni też zaczęli śmiać się jak oszalali (nie wiedzieć czemu o moim śmiechu gada cały McDonald's, ponoć jest zabójczy). Jeden z kolegów siedział pod ścianą i próbował się ogarnąć, drugi stwierdził, że mi się oświadczy za ten śmiech, a menadżerzy stwierdzili, że pod koniec pracy mam sobie wybrać darmowy deser, jaki tylko chcę. Oczywiście wybrałam najdroższy i na dodatek sama go sobie zrobiłam. Fejm się zgadza. Dajcie mnie na serwis, ludzie! Zrobię rozpierdziel!

1. Iced frappe o smaku mochi, którą dostałam od menadżerstwa za śmiech. Bardzo dobre! Piłam też karmelowe, ale jest już za mdłe i za słodkie. 2. Pizza, którą jedliśmy z ekipą jeszcze dwa tygodnie temu w restauracji w rodzinnym mieście. Dostaliśmy tam specjalną, VIPowską salę w domu kultury tylko dla nas! >D 3. Paluszki, które przypominają japońskie pocky, a kosztują 3 zł i są sto razy pyszniejsze! 4. Grafik śmieciowy pełen emocji. Śmiałam się, że tylko ja pozostałam tu stabilna emocjonalnie >D

Miałam też za sobą pierwszą nockę, gdzie kompletnie nic się nie działo. Z tych nudów szorowaliśmy całego Maca. Dostałam nawet ekstra super zadanie - wyczyszczenie pojemników z polewami do deserów. Oczywiście moja dłoń przypadkowo nie była ubrudzona karmelem, truskawkami i czekoladą. Naff = tester deserów.
W Macu opinie o mnie najwyraźniej są różne. Kierownik twierdzi, że jestem "mocnym zawodnikiem", co wryło mnie w ziemię, inni podszeptują, że ze mnie nieziemski nieogar. Nie wiem, mam to gdzieś. Raz mam gorszy, raz lepszy dzień. Na pewno nie umiem być wydajna, kiedy codziennie cisnę po 12 godzin i nie mam czasu na odpoczynek.

Foremki to dla Naffa takie małe uzależnienie. Jak zobaczy gdzieś nowe, ma problem z powstrzymaniem się od ich kupna. Ostatnio w Tesco wzbogaciłam się o różowy dekorator i kilka foremek gwiazdek <3

Ostatnio mimo małej chęci, poszłam ze znajomymi z pracy do baru karaoke. Trochę pośpiewaliśmy, powygłupialiśmy się, byłam "resetowana" (to znaczy próbowali mnie uciszyć jak się zaczynałam śmiać i generalnie to wyszło, że coś ćpam i jestem delfinem XD), były pojazdy na Bogdana, którego wyzywali od rudych, Przemek zabójca, który nie mruga (i któremu robiłam kanapkę z niegolonego kota), wyimaginowany przyjaciel Przemka za zasłoną, bansujący Kurzu, tango na środku sali z Asią i nasze śpiewy przy stole (Jezuuu to znowu się stało, zakochałeeem się, aż mnie coś zabolało! - nikt nie lubi, ale wszyscy znają XD!). Byłabym pewnie dłużej, ale następnego dnia robiłam w pracy 12-nastkę. I tak miałam wielki problem ze wstaniem!
A wczoraj z okazji dnia pracy robiłam nockę, pozdrawiam. Jestem trochę zła, bo raz się zgodziłam, żeby pracować z piątku na sobotę (kiedy w umowie soboty mam WOLNE i nie mają mi prawa dowalić nocką), a teraz bez mojej zgody robiłam ją drugi raz. Nocki strasznie dobijają. Cały dzień czułam się dziś jak przyćpana, co zauważył nawet Krawiec, gdy wstałam i przyszłam do kuchni. Zaczęłam wpatrywać się a makaron ze szpinakiem, mówiąc, że to ryż.

Wiosennie i ciepło, choć nie na okrągło (kwiecień plecień bo przeplata, trochę zimy, trochę lata >D!). Lubię widok z naszego okna! Psie Pole naprawdę jest ładne!
Ostatnio mimo zmęczenia wybrałam się z Arusiem na spacer w nieznane. Oczywiście musiał towarzyszyć mi aparat. 
Dmuchawce, latawce, wiatr! I ten moment, kiedy zaczynasz się nimi "dmuchać" z Arusiem, a potem nie możesz wyjąć tego dziadostwa z włosów.
Bardzo fajny krzew, który dorwałam u kogoś na podwórku - bo nie ma to jak chodzić po czyiś ogródkach i robić zdjęcia.
Naff i wyżej wspomniane dmuchawce we włosach.
A to zupełnie inna historia. W naszym spacerze porwało nas za budynki mieszkalne, gdzie trafiliśmy na jakieś spokojne osiedle pełne domów jednorodzinnych, a za nimi? Zupełnie inny świat. Nie czułam się tam jak we Wrocławiu, tylko jak we wsi. 
Trzy widoczki, które porwały moje serce. Wały, ulica pełna różowych płatków, która od razu skojarzyła mi się z krajem kwitnącej wiśni i ponownie wały!
Główny powód naszego wypadu. Bo oczywiście Naff bez bzu to nie Naff. Kiedyś jak byłam malutka łaziłam po drzewach, żeby zebrać go dla mamy, dziś mieszkając we Wrocku, zbieram go dla siebie.

Przeżywając nockę, którą skończyłam o 7 rano, przeżyłam już wszystko i radośnie mogę oddać się (prawie) lenistwu. Jutro wyjeżdżam w raz z Krawcem do rodzinnego miasta, gdzie spędzę calutki tydzień, nie przejmując się pracą. Czekają mnie w końcu rozszerzenia z matur. Na pewno oprócz nauki mam też plany takie jak spacerowanie po parku dla zdobycia weny, grille ze znajomymi oraz rodziną, no i wypad do domu kultury, skąd siłą mnie nie wyrzucą, bo chcę za wszelką cenę dostać na co najmniej dwie godziny fortepian. Życie jest piękne, gdy nadchodzi wiosna~! A teraz dumna ze skończonej notki, którą robię od jakiegoś tygodnia, żegnam się z wami i życzę miłej resztki weekendu <3