piątek, 15 kwietnia 2016

Naff w innej odsłonie!

Nie, to nie jest powrót, jak już mówiłam odpuściłam z Naffowem. Dużo osób pytało się mnie prywatnie dlaczego zostawiłam bloga. Odpowiedź jest prosta: przestało mnie to cieszyć. Dzielenie się swoim życiem w tak dużym stopniu zaczęło mnie irytować. Mówiłam, że powrócę z czymś spokojniejszym. Powróciłam. Na razie nie z blogiem, ale fanpagem! Od razu ostrzegam, że to bardziej twórcza strona - będę tam wstawiać trochę na temat książek, trochę własnej pisarskiej twórczości, ale nie zabraknie też lifestyle'a! Tak więc zapraszam i pozdrawiam.


piątek, 18 marca 2016

This is the end.

Bez zbędnych wstępów - zawieszam bloga i nie kryję, że najpewniej go opuszczę. Od jakiegoś czasu wstawianie zdjęć i pisanie o swoim życiu mnie męczy. Nie cieszy mnie już dzielenie się tym z kimkolwiek, stało się to dla mnie bez sensu. Fanpage Naffowa ma 10 dni do usunięcia, bloga nie usunę - jest w nim za dużo wspomnień. Na pewno kiedyś wrócę do tego myślami. To fajne, gdy możesz coś komuś udowodnić, klikając w odpowiedni miesiąc i datę na blogu. Ale na tym koniec. Może jeszcze kiedyś chwyci mnie za serce sentyment, ale raczej nie liczę na powroty. Kiedy już wszystko się ułoży może założę innego bloga, mniej lifestylowego, choć te elementy pewnie również się tam znajdą. Rozpocznę wtedy z nowym kontem, nowym nickiem i więcej tam będzie mojej twórczości niż ogólnej codzienności. Kiedy takowego założę, na pewno zostawię ślad po nim na Naffowie. Dziękuję wszystkim za komentowanie i odwiedzanie! Jeżeli ktoś będzie chciał się kiedyś ze mną skontaktować, zapraszam na prywatnego fejsa. Wystarczy wpisać "Marlu" w wyszukiwarkę. Myślę, że łatwo mnie odnajdziecie. Pozdrawiam, hugam, trzymajcie się.


sobota, 12 marca 2016

Drugi semestr, bo Jan śpi i grzeszy

Drugi semestr. Przyjęłam go z takim lenistwem, że zaległości zaczęły mnie boleć. Teraz zamiast wyjść gdzieś na miasto, zapewne będę siedzieć z książkami. Czwartki takie piękne, bo zajęcia od 8 do 19, z krótkimi przerwami. Piątki wolne, ale mijają zadziwiająco szybko. Szykuje mi się masa prac zaliczeniowych. No i muszę przyznać, ze zwątpiłam w ten kierunek. Logika mnie zdołowała. Logika na humanistycznych studiach. Logika. LOGIKA. MATMA! Myślałam, że od niej ucieknę. A zaczynało się tak niewinnie. "Nieprawda, że Jan śpi i grzeszy, wtedy i tylko wtedy, gdy Jan nie śpi lub nie grzeszy". Fucking logic. Dosłownie. Polubiłam angielski. Zaraz. Ja zawsze lubiłam angielski. Tylko jakoś nigdy nie mogę powstrzymać się od głupich odpowiedzi. "Kiedy ostatnim razem byłaś zdenerwowana?", "Codziennie jestem zła" - wypowiedziane zaiste mrocznym głosem, "Spałaś kiedyś w jakimś dziwnym miejscu?" - i tu wszyscy odpowiadają przecząco, ale Naff musiała być inna: "Taaak, spałam na podłodze w kiblu i tuliłam sedes", "Twój wymarzony zawód?" (tyle osób mówiło, że pisarz to walnęłam piosenkarkę) "Dobrze śpiewasz?", "LOL, nie". Jedynym pocieszeniem moich studiów są laboratoria. Uwielbiam siedzieć na komputerze i bez celu klikać w ekran. Niech żyje drugi semestr. Czekam na wakacje. 

Kij z tym, że nie mam w ogóle pieniędzy, ale tyle czekałam na Tonari no Kaibutsu-kun! I na Noragami! Jeszcze kiedyś muszę uzupełnić zbiór Kami-sama Hajimemashita. Ale... Tonari! Przeleżałam w łóżku kilka godzin, gdy byłam chora i przeczytałam wszystkie mangi jakie miałam.

Wspominałam już kiedyś, że jestem na studiach outsiderem? Jestem, może nie bez powodu. Czasem się jednak zdarza, że z kimś porozmawiam, co jest już u mnie wielkim "wow". Jeżeli już przyjdzie mi z kimś rozmawiać, nie mam z tym problemu. Zaczęłam jeździć tramwajem do domu ze swoją imienniczką, która swoją drogą mieszka niedaleko mnie (w sensie rodzinnego miasta) i jest siostrą koleżanki, z którą pracowałam w McDonaldzie. Świat jest mały. Z biegiem czasu uznałam, że fajnie mieć w grupie kogoś o tym samym imieniu. I tak ostatnio na logice Marlena odpowiadała dwa razy za mnie i za siebie, bo babka nie spodziewała się, że jesteśmy w grupie aż dwie. Mój banan - bezcenny. Rozwaliła mnie też rozmowa z Pauliną o terrorystach, ćpaniu i koksie. Śmiałyśmy się całą przerwę.  

Ostatnio bywa tak, że często mam przerwy godzinne między zajęciami. Nie opłaca mi się wtedy wracać na mieszkanie, więc sunę do Miejsca, które jest na rynku. Leżenie pod kocykiem i nauka angielskiego w zacisznym kącie.
Beza z owocami. Niebo.

Jakiś czas temu niespodziewaną wizytę we Wrocławiu złożyła nam siostra Arusia wraz z chłopakiem. Było naprawdę fajnie. Byliśmy na deserze. Tyle ciast! Chodziliśmy nocą po Wrocławiu, na niebie wisiał ogromny księżyc, w parku słychać było cichutkie dzwoneczki grającego gdzieś z boku pana. Magia. Mile wspominam ten dzień. Spanie na podłodze też nie było takie złe. Lubię spać na podłodze, bo nie strzykają mi kości. Dziwna zależność.

Mocna kawa orzechowa była idealnym kontrastem dla słodkiego ciasta.
A tu cała nasza czwórka. Cafe de France to naprawdę miłe miejsce! Chciałabym tam jeszcze kiedyś wpaść z Arusiem.
No i przyszła też mania na FC Caffe. Jedna z niewielu kawiarni, gdzie podają tak pyszną kawę. Często tam chadzaliśmy z Arusiem między przerwami na zajęciach - FC jest akurat obok mojego instytutu. Biała czekolada i kokos <3 (ten moment, kiedy przypadkiem piszesz: koks)

Oprócz drugiego semestru przyszło mi się mierzyć z wizytami u specjalistów. Dermatolog potwierdziła moją myśl odnoszącą się do atopowego zapalenia skóry.Ten problem dotyka większą część społeczności i najczęściej kobiety, tylko każdy ma inny przebieg i niektórym to po pewnym czasie znika. Mi nie zniknie, bo mam tak od niemowlęcego czasu. Ale plus dla mnie, że nareszcie zaczęłam coś z tym robić. Moje zapalenie zrodziło się od skazy białkowej, przez co nie mogę pić mleka krowiego, bo najbardziej mnie uczula. Wypiłam już chyba z cztery inne mleka, ale żadne nie przypadło mi do gustu. Druga wizyta u laryngologa. Jakie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że jest nie tylko od słuchu, ale i od gardła i nosa. Wow. Miałam problem z krtanią. Przez kilka miesięcy łamał mi się głos, rano miałam sucho w ustach, często czułam się jakbym miała chore gardło i po 10 minutach śpiewu traciłam głos. Co się okazało, śmieszna rzecz, mam zawodową chorobę głosu. Przewlekłą, czyli będzie mi wracać, co przekreśla moją pracę w zawodzie nauczyciela lub po prostu śpiewanie. Stwierdziłam, że nie zamierzam rezygnować z jednej rzeczy, która jest sensem mojego życia. Póki co mam jakieś leki i zdają się pomagać. Jeszcze odnośnie wizyty. To śmieszna rzecz czekać ponad miesiąc na wizytę, a potem przyjść i widzieć pustki w kolejce. Weszłam pół godziny przed czasem i z dosyć ignorancką postawą pani doktor wyszłam po 5 minutach. Skąd te terminy się biorą? Z kosmosu? A może to ta pani doktor wszystkich po 5 minutach odwołuje? Tak naprawdę niewiele się od niej dowiedziałam. Dopiero poczytałam o niedomykającej się głośni na internecie. Za to punkt dla pani dermatolog, bo okazała się naprawdę miłą panią z którą mogłam długo mogłam porozmawiać i zadać kilka istotnych pytań.

I znowu Miejsce. Herbata szczęścia skończona, teraz dręczę "Serce ze szkła"
Tak w przypływie głodu - misie koala w nadzieniu truskawkowym.
Idealny zeszyt na język angielski!
Nowy pokrowiec na telefon. Niefajnie mieć smartfona pękniętego w czterech miejscach. Moje telefony nigdy nie żyły ze mną długo, bo mam dziurawe ręce. W końcu zainwestowałam w etui.
Moja ostatnia, maleńka mania owocowa. Na kolacje, czasem na śniadanie - sałatka owocowa. Generalnie coś mi odbiło z jedzeniem. Nie, żebym chciała się odchudzać, ale zaczęłam się po prostu brzydzić smażonym. Teraz cały czas gotuję.
Ciasteczka robione w rodzinnym domu - marcepanowe oraz z masłem orzechowym. Były dobre, ale jak zwykle ich nie jadłam. Były dla mnie za tłuste. Przyuważyłam, że jak już coś upiekę, to sama tego nie jem. Piekę dla rodziny.
No i "Serce ze szkła". Książka, która po 100 stronach nie jest jakaś nadzwyczajna, ale ma swój klimat. Można powiedzieć, ze nawet mi się podoba, zobaczymy co będzie dalej.
Króliczek w prezencie na Dzień Kobiet od Arusia. Akurat tego dnia strasznie się ze sobą mijaliśmy. Misia dostałam, gdy wychodziłam na swoje zajęcia i zetknęliśmy się z Arusiem na schodach. Teraz mam własnego, osobistego króliczka!
I te cudowne leki na krtań. 40 zł wydałam, ale już następnego dnia pomimo mojego pesymizmu - coś mi to pomogło. Spray jest ohydny i tłusty, wywołuje u mnie odruchy wymiotne, ale grunt, że pomaga.

Ostatnio powstała ciekawa historia u nas na mieszkaniu we Wro. Nasza współlokatorka okazała się być mistrzem konspiry i wyprowadziła się tak, że niczego do ostatniej chwili nie zauważyliśmy. Byliśmy podwójnie zirytowani, bo... w ogóle nam o tym nie powiedziała, a informację o wyprowadzce przekazała tydzień wcześniej właścicielowi. Niedługo płacimy za czynsz i rachunki, a tu bum, sto ileś złoty więcej do rachunku. Sto złotych to dużo. Miałam kiedyś drobną spinę z tą dziewczyną (jak z każdym w domu, bo to ja), ponieważ gdy jej coś nie pasowało, trzaskała drzwiami - nieważne czy północ, czy druga w nocy, po prostu chciała pokazać swoje niezadowolenie, kiedy np. ktoś coś głośniej powiedział o 21, a ona już spała. Rano traktowała mnie z kpiącym uśmiechem i trzaskami szafek. Ile można? Zirytowałam się i powiedziałam łagodnie: "Jeżeli coś ci nie pasuje, powiedz to wprost, a nie trzaskasz drzwiami, bo to wszystkim przeszkadza". W odpowiedzi dostałam prychnięcie, kpiący uśmiech i: "Nie mam czasu". Bardzo dorosłe zachowanie. Koleżanka do tej pory nie odpowiada na nasze telefony i... generalnie nawet nie oddała nam kluczy. Zastanawiamy się: skąd się biorą tacy ludzie. Stwierdziliśmy, że jeżeli nikogo nie znajdziemy do mieszkania, wyprowadzamy się. Do wakacji zresztą i tak chcieliśmy to zrobić. Kocham swój wrocławski pokój, ale zaczyna brakować mi piekarnika. Jako perfekcjonistka, nie jestem też przyzwyczajona do tego, że wkoło może być nieporządek. Pewnie ludzie, którzy mnie znają zaczęliby się teraz śmiać, ponieważ gdy mieszkałam jeszcze w domu rodzinnym wiecznie miałam syf w pokoju, ale coś się zmieniło! Może do sprzątania się dojrzewa.
Powoli rysują się przede mną plany na wakacje. Chcę przez dwa miesiące popracować, a wrzesień spędzić na totalnym obijaniu się i rozwijaniu swoich zainteresowań. Ale zanim wakacje nadejdą... Studia, sesja, wiosna. A, żeby już było po!

niedziela, 21 lutego 2016

Krótkie ferie

Ostatnio zrobiłam sobie rachunek sumienia i stwierdziłam, że Naffowo jest zdechłe. Zdechłe jak szczur leżący w odmętach ścieków przez dobry rok. Ludzie uciekają, ja uciekam, już nie robię notek z taką chęcią jak dawniej. Długo zastanawiałam się nad usunięciem fanpage'a i chyba rzeczywiście się go pozbędę, blog też mało nie stanął przed Sądem Ostatecznym. Nie mogę niczego obiecać nikomu, kto czyta mojego bloga, ani obiecać sobie, że będzie lepiej. Czasami po prostu się nie da. Chciałabym znaleźć sobie wolny dzień, aby powędrować po różnych blogach, poznać nowych ludzi, żeby komentować chociaż blogi, które mam w obserwowanych, ale mój wolny dzień polega na tym, że robię notki, piszę opowiadania, sprzątam i takie inne pierdoły domowe. Na razie szukam motywacji. Obym ją znalazła, bo ciężko będzie pożegnać mi się z tym, co robiłam przez 3 lata życia. A teraz bez smętów i żali, tydzień świętego spokoju, który spędziłam w mieście rodzinnym. Z bólem powracam jutro do studenckich trudów. 2 semestr pora zacząć.

Dom, słodki dom. Dosłownie słodki. Nareszcie wypróbowałam swoje zimowe foremki do muffinek. Skorzystałam też z tego, że mam w domu piekarnik, bo we Wrocławiu takich luksusów nie posiadam. Oprócz babeczek robiłyśmy z mamą wojnę na wypieki z ciasta francuskiego. Mama robiła ciastka z marmoladą i lukrem, ja ciastka z jabłkami i rodzynkami. Wojna nie została rozstrzygnięta, bo wszystko było dobre. Czy wy też kłócicie się zawsze z mamami w kuchni? Jednym z moich marzeń jest mieć kuchnię na własność, żeby nikt mnie nie pouczał, ażebym uczyła się na własnych błędach. Na zdjęciu babeczki marcepanowe, jedne z moich ulubieńszych!
Miałam przyjemność robić je w egipskich ciemnościach. Co za ironia losu, że prąd powrócił gdy babeczki siedziały już w piecu.
Spotkanie z Krawcem. Bo nie ma to jak rozmowa: "Co dziś na obiad, mamo?", "Zupa z wczoraj", "Znowuuuuu?" i stwierdzenie, że skoro obydwoje mieliśmy tą samą rozmowę, wybierzemy się zjeść coś na mieście. Hamburgery mutanty i chęć wrócenia się po talerzyk z tekstem: "Może pani jednak dać ten talerz? Bo jestem świnią". Z serii: Naff i jej syndrom dziecka, śmiecącego papką w koło. Wiele nocy poświęciliśmy z Krawcem na grę w Elsworda. Powróciły wspomnienia za czasów szkoły średniej.
Mama i córka (mam włochatą córkę, wow). Elis to moja osobista kołdra grzejąca nogi. I budzik, który zrywa mnie zawsze o 8 lub 9 rano, bo siku. Brakuje jeszcze tego, żeby stała mi nad głową i mówiła: mamo, mamo, siusiu. Dzisiaj myślałam, że skoro tata nie pracuje i wyprowadzi psa rano to sobie pośpię. Owszem, Elis wyszła na dwór, ale gdy wróciła, wpadła mi do pokoju i zaczęła piszczeć, bo... jest głodna. Coraz bardziej zaczynam sądzić, że szczeniaki są jak niemowlaki.
Ostatnio przeżyłam szok. Końcówka lutego, wychodzę rano na dwór z Elis, a tu bum, przebiśniegi. Za rok to pewnie będą już w grudniu...
Babeczki nr. 2. z białych michałków. Tylko ten krem. Pierwszy raz mi się rozleciał. Nie mam pojęcia dlaczego. Smak był jednak taki jak zawsze. Mocno kakaowe ze słodziutkim kremem z michałków i słone orzeszki na wierzchu. Om nom nom.
Mimo tego, że Elis już kilka razy była u mnie w rodzinnym domu, dopiero teraz znalazła sobie sposób na stalkowanie ludzi. Siada na poduszce i patrzy przez okno. Jak ktoś przejdzie, zaczyna szczekać. Raz była nawet taka sytuacja, że wyszłam do kuchni i szybko wróciłam, bo zaczęła piszczeć. Co zrobiła Elis? Weszła na parapet i nie umiała z niego zejść.
Jedno z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie spotkań. Stęskniłam się za Luśką (moją osobistą kosmetyczką >D), której nie widziałam już z dobry miesiąc jak nie więcej. Piwo pobudziło nas do życiowych rozmów na temat rodziny, przyszłości, zmian, miłości i innych. Lubię takie tematy, ale nie z każdym je poruszam! No i oczywiście nasz najulubieńszy gyros. 
Ostatnio obiecałam sobie, że jeżeli zaliczę wszystkie egzaminy w pierwszym terminie i zjadę do domu, spotkam się z osobami, które bardzo rzadko widuję. Madzi obiecałam już kiedyś, że do niej wpadnę. I stało się. Spacer na piechotę do miejscowości obok, wspominanie starych czasów, czyli naszych porytych opowiadań i nowości z życia. Było naprawdę miło, choć krótko! Milenkę - córeczkę Madzi pokochałam od razu kiedy ją zobaczyłam!
Pierwszy raz karmiłam dziecko. Butelką. Nie cyckiem, jak to sugerowała mi większość rozmówców w tym temacie. Mendy jedne.
I zdjęcie z Madzią. Ten moment, kiedy okazuje się, że mamy cholernie podobne okulary!
Milenka! Najbardziej urocze dziecko jakie w życiu widziałam! 
Jak mnie zobaczyła i zaczęłam się nią zacieszać, pokazała mi swoje dwa ząbki w szerokim uśmiechu! Radość Naffa - bezcenna. Tak, kocham wszystkie dzieci. Nie, wcale nie patrzę na nie jak pedobear.
I ta radość, bo Milenka!

Miałam jeszcze jedno spotkanie. Z Asią poszłyśmy w chłodne i deszczowe południe do parku z psami. Elis nareszcie poczuła do kogoś respekt. Gdy tak się za mną kryła w strachu i skakała, żebym wzięła ją na ręce wreszcie poczułam, że mnie lubi i to nie tylko za jedzenie.
Ten tydzień był trochę leniwy, trochę towarzyski (szczególnie końcówka), odrobinę chorowity. Chyba powinnam zacząć jeść więcej witaminy c. Owoców, warzyw, czegokolwiek. Od września zachorowałam po raz czwarty lub piąty. Zawsze choruję, gdy mam wolne. Mój układ immunologiczny robi mnie w balona. Żyję z nim w sprzeczności, podobnie jak z całą resztą ciała. Poczyniłam jednak progres. Moją kolejną obietnicą po zdanych egzaminach za pierwszym razem było wybranie się do lekarza. Poszłam? Poszłam. Jeżeli mam z kimkolwiek zawierać obietnicę, robię to ze sobą, bo mocno się ich trzymam.
Ostatnio przy codziennym, nocnym rozmyślaniu stwierdziłam, że lubię mieć plany na dany rok. I zazwyczaj są to plany podróżnicze. Wiem, że nie wypełnię wszystkich, ale miło by było polecieć w tym roku do Anglii w odwiedziny do Gosi (i tego jestem najbliżej), w końcu zjawić się w stolicy naszego państwa i spełnić swoje marzenie o koncercie Sixx a.m w Łodzi. Niczego więcej od życia nie chcę.

środa, 17 lutego 2016

Tygodniowa laba

Oficjalnie skończył mi się semestr. Wszystko zdałam, oceny są satysfakcjonujące, rodzina dumna, a ja na tydzień mam totalny spokój. Już dawno nie siedziałam w domu rodzinnym w piżamie, obijając się i pijąc litry herbaty. Po nauce trafiło mnie takie lenistwo, że po prostu nic mi się nie chce. Może to i dobrze, kiedyś trzeba odpocząć, teraz jest na to moment. Zajęcia na przyszły semestr nie zapowiadają się zbyt kolorowo - prawie codziennie będę siedzieć na uczelni po 10 godzin, na razie jednak cieszę się wolnością.

Przychodzisz do pokoju, a tam na twoim laptopie walentynkowe rafaello i zeszyt z Hello Kitty <3
Ostatnio wzbogaciłam się o 2 tomy Noragami i choć jestem biednym studentem, zamówiłam sobie następne, z serii: Tonari no Kaibutsu-kun. Potem będę jeść gruz.
Yato <33

Były Walentynki. Zawsze chce mi się śmiać jak widzę na mieście miliony par trzymających się za ręce. U nas w sumie ten dzień nie wygląda inaczej. Może różnica jest taka, że dajemy sobie jakiś drobny prezent i zapalamy świeczki do kolacji. Nie przepadam za tym świętem. Jest komercyjne. Równie dobrze mogę dzień następnego weekendu uczynić wyjątkowym, bo gdzieś pójdę albo coś dostanę. Akurat tego dnia wybraliśmy się na upragnionego Deadpoola, bo od premiery nie dało się na niego dopchać. Seans miły, to zawsze jakaś odmiana w komiksach Marvela. Deadpool jest najlepszy i nie zmienię zdania. Czasem irytuje mnie to ciągłe gadanie o ratowaniu świata i dobru. Deadpool jest pewnym odejściem od tej tematyki. Nie zmieni to oczywiście faktu, że romans musiał być, co mnie trochę irytowało i nijak pasowało, ale film na plus! I najlepsza końcówka po napisach ever.
Ostatnio z Arusiem złapaliśmy fajne przyzwyczajenie. Nieważne czy się uczymy cały dzień, czy coś robimy ważnego. Gdy jemy obiad albo kolacje, włączamy przynajmniej jeden odcinek anime. I tak właśnie oglądnęliśmy całą serię Full Metal Alchemist. Po prostu kocham.

Ostatnie spotkanie z Neną. Mamy masę miejsc, które chcemy razem odwiedzić i po raz pierwszy udało nam się odkreślić ptaszka w "Miejscu". Cudowna herbatka, miła atmosfera na antresoli i fakt, że jesteś tam bez butów. Mogłabym mieć taki kącik u siebie w domu.
Najlepsze kartki na świecie. Standardowo musiałam się o jakieś wzbogacić!
Zielona herbatka.
Nena i Naff. 

Oprócz Miejsca obskoczyłyśmy cały empik na rynku i zatrzymałyśmy się na coś do zjedzenia. Pierwszy raz zjadłam takiego wielkiego pieroga z mięsem (calzone). Teraz następne spotkanie planujemy 28 lutego, kiedy będzie się odbywać konwent Love we Wrocławiu! Ktoś jeszcze się wybiera? 

A u mnie w rodzinnym mieście śnieżna zawierucha.
Elis i jej roztrzepane uszy.

Ostatnio obiecałam sobie, że gdy będę w rodzinnym mieście nie będę siedzieć cały czas na tyłku. Tak więc oprócz blogowania i pisania opowiadań, planuję gdzieś wreszcie wyjść. Planuję. Niech motywacja będzie ze mną.

poniedziałek, 8 lutego 2016

Mózgu, gdzie jesteś?

Powracam! Zmęczona umysłowo, ze zgubionym po drodze mózgiem, ale i z ulgą. Co prawda to jeszcze nie koniec mojej walki ze studiami, ale myślę, że będzie już z górki. Dziś miałam ostatni egzamin, najgorszy. Modlę się o tą tróję. Nie, wcale nie uśmiechnęłam się przy oddawaniu pracy do wykładowczyni. W ogóle. Nie chciałam się powołać na to, że byłam taka grzeczna i chodziłam na każdy wykład, pilnie słuchając (i usypiając).
Muszę przyznać, że w swoim życiu nigdy nie uczyłam się tak wiele jak teraz. Nareszcie poznałam co to znaczy sesja i zaliczenia. Oceny są dobre, jestem z nich dumna, prawdopodobnie będę mogła się ubiegać o stypendium naukowe. Jedyną drzazgą w sercu są podstawy edytorstwa i moja cudowna trója, która pokazuje, że jestem idealnym przykładem jak zrobić sześć błędów interpunkcyjnych na połowie kartki A5. Na szczęście egzamin poszedł mi lepiej i ta trója w module zniknie. Ciekawe było zaliczenie ustne ze źródeł informacji. Na wieść, że dostałam piątkę, zareagowałam słowami: "nie spodziewałam się tego", na co nasz pan magister-pirat odparł: "ja też". Bo nie ma to jak mangowe rysunki z dopiskami na marginesach: "wtf", "co to kurna" i komentarz pana magistra: "dlaczego nie napisała pani, że to jest zajebiste?". Do tej pory miło wspominam "bibliografię człowiekowatych - małpy, orangutany i goryle", którą miałam zgłębić.

Naff i Julka uczące się wczesnym porankiem w kuchni na zaliczenia.
Tak było prawie codziennie. Tu wieczór, jechanie na dwa fronty.
Tu rano - tylko jeden przedmiot, a tyle materiału.

Jeżeli mam być szczera, poza nauką nie działo się nic szczególnego. Moje życie wyglądało prawie tak samo codziennie. Zakupy, nauka, spacery z Elis, pragnienie przeżycia, czasem jakiś dłuższy wieczór i oglądanie z Arusiem Full Metal Alchemist, bo strasznie mnie wciągnęło. Przez ten czas nie jeździłam nawet do domu, ani niczego nie pisałam. Czuję się dziś pisarsko wyzwolona. Nareszcie mogę się zabrać do opowiadań i blogów. Trochę gorzej z moim stylem pisania, dawno tego nie robiłam, ale zaraz to nadrobimy.

Elis i jej budzenie nas z rana. Nie śpi z nami na łóżku całą noc. Wskakuje tam nad ranem, żeby powiadomić o tym, że potrzebuje do toalety. Najgorsze jest to, że nie pośpimy z nią dłużej niż do 9, a czasem budzi nas o 5. A jak jej budzenie nic nie daje, kładzie się na nogach albo na moim ramieniu i daje o sobie znać pół godziny później. Obok wino i popcorn na jedną z filmowych nocy.
W nagrodę po drugim, udanym egzaminie uznałam, że kupię sobie zestaw herbat. Elis wyciągnęła mi ostatnią sypaną (ma tendencje do zabawy moimi herbatami) i rozrzuciła po całym pokoju oraz łóżku. Tak, bo nie ma to jak zrobić romantyczny nastrój różanym Earl Greyem (w końcu płatki róż. I to na łóżku, gdzie na dodatek siedziała i patrzyła na nas jak królowa). Przybyła mi karta stałego klienta.
Tłusty czwartek, nauka w kuchni, pamiętna, współlokatorska kłótnia o sprzątanie i serduszko od Arusia. Dlaczego ja lubię takie pierdółki?
Ostatnio zaprzestałam kupowania świeczek, bo zrobił się ich całkiem spory stosik. Teraz powróciłam do palenia ich. Wanilia <3
Elis wygląda przez okno, Elis żuli o żarcie, urocza córka mojej kuzynki (tak, jestem ciocią, och!) i redbery mocha z McDonalda.

Zdjęcia instagramowe w szczątkach. Dawno, dawno nie używałam już aparatu. Planuję wreszcie wybrać się gdzieś na jakiś przyjemny spacerek i powiedzieć mu, że się stęskniłam.
Trzymajcie kciuki za ostatni egzamin! Oby koniec sesji był dla mnie pozytywny. Działo się coś u was przez ten czas? Może też jesteście w trakcie lub po sesji?

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Owładnięta instagramem, pogrążona w nauce

Miałam pojawić się dopiero w lutym, ale uznałam, że nie ma co zostawiać Naffowa na tak długo, a ja przecież nie muszę się bez przerwy uczyć. Trochę wpadłam w naukową paranoję. I pomyśleć, że trójki w szkole średniej mnie nie ruszały. Śmiałam się dziś do mamy, że jak tak dalej pójdzie, to będę miała lepsze oceny na studiach niż w jakiejkolwiek swojej szkole. Dziwna rzecz. To chyba strach przed tym, że będzie jak rok temu i będę musiała znowu pracować w Macu. Nawet najbardziej leniwy człowiek potrafi się zmobilizować, gdy czegoś nie chce buahha.
Zgodnie z tym co napisałam, moje ostatnie dzieje to głównie nauka. Tonę w notatkach, brakuje mi wolnego miejsca w mózgu. Czasem coś zjadłam, czasem wypiłam, dla siebie też trochę poczytałam. Generalnie: nie ma źle!
Ta notka nie będzie zbyt długa i obfita w treść, raczej obfita w zdjęcia, bo tych nie brakowało, ostatnimi czasy.

1. No i zaczynamy nauką. Herbatka z kwiatkowym zaparzaczem. 2. Pierwsze odwiedziny FC Caffe po zajęciach. Pierniczkowa kawa - ubóstwiam. 3. Zestaw nocny do oglądania anime. 4. W końcu wpadłam na to, żeby kupić sobie kalendarzyk. Nigdy nie miałam własnego kalendarzyka. Zaczęła się ze mnie robić bardzo zorganizowana osoba. Może dorastam? (o, nie). 5. W domu rodzinnym też oczywiście byłam. Pamiętne czytanie lektury pod kocykiem u rodziców w pokoju <3. 6. Starbucks z Arusiem, bo tak dawno nigdzie nie byliśmy! 7. Elis i jej pierwsza podróż pociągiem - tu zadaję sobie pytanie: dlaczego Arusia Elis nigdy nie obsikała, a na mnie poczyniła to już z 10 razy? W tym oczywiście w pociągu. 8. Deserek z jogurtu i galaretki mamy <3. 9. Opóźnienie pociągu powrotnego do Wrocławia i czytanie lektury na peronie. "Ostatnia stacja" to tytuł rozdziału. Przypadek? Nie sądzę.

W tym miejscu się zatrzymam. 
Instagram (jak widać) totalnie mnie wciągnął, choć do tej pory miałam duże opory. Dla mnie był to taki portal głupich selfie. Widok hashtagów z instagirl, instalady i innych, po prostu mnie przerażał. Spaczył mnie też trochę mój kolega, który... cóż, miał inne zainteresowania. Nigdy nie chciałam oglądać jego stóp i... wszystkiego innego, odbijającego się w kranie wanny, serio. Chyba nikt nie chciał. Mniejsza. Instagram wypada jednak interesująco. Można spotkać tu ciekawych ludzi, ciekawe zdjęcia, więc mimo wszystko polecam. Tak, tobie też, Aruś, Instagram to nie jest takie zło!

1. Naffrusie w tramwaju. 2. Ciastki robione specjalnie dla brata na powrót do Norwegii. 3. Elis - więcej na Instagramie jej zdjęć niż moich. 4. W końcu skończone "Podaruj mi miłość" i najlepsze, świąteczne opowiadanie ever <3. 5. Czasami lubimy wpaść do Subway'a! 6. Jak zawsze, nieodłączny zestaw - herbata i notatki. 7. Naff wyjątkowo z makijażem. Teraz częściej go nie mam niż mam. 8. Uroczy kącik wrocławski. Bo jestem zdania, że należy otaczać się tym, co piękne, by czuć się dobrze! 9. I znowu Elis. Tylko siedząc lub leżąc na łóżku, da się jej zrobić normalne zdjęcie. 10. Kubek od Królika, w którym uwielbiam pić herbatę. 11. Szampan Hello Kitty dla dzieci. Tak, jestem jedną z tych osób, które przyciąga ładny wygląd czegoś. 12. Elis na łóżku. Ostatnio, gdy Aruś znika na zajęcia, wskakuje do mnie na łóżko i najczęściej usypia albo przy moich plecach, głowie, albo na brzuchu. To urocze! 13. Rysunki w notatkach to podstawa. U mnie to oznaka, że się uczę. 14. Ostatnio skonstruowana biblioteczka książek wrocławskich. 15. "Cząstki elementarne" jako lektura studyjna pełna orgii, dziwek i seksu. Na szczęście ostatnia w tym semestrze.

Powoli zaczynają się zaliczenia. Dziś miałam pierwsze z nich. Było tak cudowne, że na 3 pytania odpowiedziałam dwoma stronami A4. Dajcie mi książki, a napiszę o nich milion słów. W środę i czwartek czekają mnie następne zaliczenia. Muszę też ucałować te panie, które zrobiły nam dwa zaliczenia 1 lutego, czyli dzień przed pierwszym egzaminem. Umrzyjmy wszyscy. Przysięgam, że jeżeli zdam wszystko za pierwszym razem i zupełnie niczego nie będę musiała poprawiać, następny, wolny tydzień, spędzę na totalnym lenistwie, czyli: obżeraniu się, czytaniu, pisaniu, spacerowaniu i robieniu zdjęć. No i chodzeniu spać nad ranem oraz wstawaniu po południu. A wy jak z sesjami i zaliczeniami? Przeżywacie podobny ból?
A teraz coś weselszego, poza nauką. Wiem, mogę trochę za dużo o tym pisać, ale to właśnie dzieje się ostatnio w moim życiu. Studia.
Wrocław stał się wczoraj europejską stolicą kultury. Pamiętam, jak trzy lata temu jeździłam do Arusia i spoglądałam na ten wielki napis: "Wrocław europejska stolica kultury 2016". Ten czas strasznie szybko zleciał. Oczywiście z tejże okazji, działy się różne rzeczy. Żałuję tylko, ze nie mogłam uczestniczyć w jednym z pochodów. Akurat w niedzielę przeżywałam naukową panikę. Za to byłam obczaić food trucki i ognisto-taneczny pokaz!
















Myślę, że niektóre zdjęcia wyszły całkiem fajne. Osobiście uważam, że pokaz był spoko! Współczułam artystom, którzy ślizgali się po posadzce. Tańczenie i latania po takiej scenie musi być mordęgą. Na szczęście wszystko wypadło świetnie. Nie wiem jak na pozostałych pokazach, ja byłam tylko na pierwszym, a ten sam odbywał się co godzinę. 
Na tym notkę kończę. Jeżeli ktoś zaczął ferie - życzę mile spędzonego czasu, jeżeli kogoś czeka sesja - trzymam kciuki, wy też za mnie trzymajcie! Tym razem nie mówię, że odezwę się dopiero w lutym, ale to całkiem możliwe!