piątek, 18 marca 2016

This is the end.

Bez zbędnych wstępów - zawieszam bloga i nie kryję, że najpewniej go opuszczę. Od jakiegoś czasu wstawianie zdjęć i pisanie o swoim życiu mnie męczy. Nie cieszy mnie już dzielenie się tym z kimkolwiek, stało się to dla mnie bez sensu. Fanpage Naffowa ma 10 dni do usunięcia, bloga nie usunę - jest w nim za dużo wspomnień. Na pewno kiedyś wrócę do tego myślami. To fajne, gdy możesz coś komuś udowodnić, klikając w odpowiedni miesiąc i datę na blogu. Ale na tym koniec. Może jeszcze kiedyś chwyci mnie za serce sentyment, ale raczej nie liczę na powroty. Kiedy już wszystko się ułoży może założę innego bloga, mniej lifestylowego, choć te elementy pewnie również się tam znajdą. Rozpocznę wtedy z nowym kontem, nowym nickiem i więcej tam będzie mojej twórczości niż ogólnej codzienności. Kiedy takowego założę, na pewno zostawię ślad po nim na Naffowie. Dziękuję wszystkim za komentowanie i odwiedzanie! Jeżeli ktoś będzie chciał się kiedyś ze mną skontaktować, zapraszam na prywatnego fejsa. Wystarczy wpisać "Marlu" w wyszukiwarkę. Myślę, że łatwo mnie odnajdziecie. Pozdrawiam, hugam, trzymajcie się.


sobota, 12 marca 2016

Drugi semestr, bo Jan śpi i grzeszy

Drugi semestr. Przyjęłam go z takim lenistwem, że zaległości zaczęły mnie boleć. Teraz zamiast wyjść gdzieś na miasto, zapewne będę siedzieć z książkami. Czwartki takie piękne, bo zajęcia od 8 do 19, z krótkimi przerwami. Piątki wolne, ale mijają zadziwiająco szybko. Szykuje mi się masa prac zaliczeniowych. No i muszę przyznać, ze zwątpiłam w ten kierunek. Logika mnie zdołowała. Logika na humanistycznych studiach. Logika. LOGIKA. MATMA! Myślałam, że od niej ucieknę. A zaczynało się tak niewinnie. "Nieprawda, że Jan śpi i grzeszy, wtedy i tylko wtedy, gdy Jan nie śpi lub nie grzeszy". Fucking logic. Dosłownie. Polubiłam angielski. Zaraz. Ja zawsze lubiłam angielski. Tylko jakoś nigdy nie mogę powstrzymać się od głupich odpowiedzi. "Kiedy ostatnim razem byłaś zdenerwowana?", "Codziennie jestem zła" - wypowiedziane zaiste mrocznym głosem, "Spałaś kiedyś w jakimś dziwnym miejscu?" - i tu wszyscy odpowiadają przecząco, ale Naff musiała być inna: "Taaak, spałam na podłodze w kiblu i tuliłam sedes", "Twój wymarzony zawód?" (tyle osób mówiło, że pisarz to walnęłam piosenkarkę) "Dobrze śpiewasz?", "LOL, nie". Jedynym pocieszeniem moich studiów są laboratoria. Uwielbiam siedzieć na komputerze i bez celu klikać w ekran. Niech żyje drugi semestr. Czekam na wakacje. 

Kij z tym, że nie mam w ogóle pieniędzy, ale tyle czekałam na Tonari no Kaibutsu-kun! I na Noragami! Jeszcze kiedyś muszę uzupełnić zbiór Kami-sama Hajimemashita. Ale... Tonari! Przeleżałam w łóżku kilka godzin, gdy byłam chora i przeczytałam wszystkie mangi jakie miałam.

Wspominałam już kiedyś, że jestem na studiach outsiderem? Jestem, może nie bez powodu. Czasem się jednak zdarza, że z kimś porozmawiam, co jest już u mnie wielkim "wow". Jeżeli już przyjdzie mi z kimś rozmawiać, nie mam z tym problemu. Zaczęłam jeździć tramwajem do domu ze swoją imienniczką, która swoją drogą mieszka niedaleko mnie (w sensie rodzinnego miasta) i jest siostrą koleżanki, z którą pracowałam w McDonaldzie. Świat jest mały. Z biegiem czasu uznałam, że fajnie mieć w grupie kogoś o tym samym imieniu. I tak ostatnio na logice Marlena odpowiadała dwa razy za mnie i za siebie, bo babka nie spodziewała się, że jesteśmy w grupie aż dwie. Mój banan - bezcenny. Rozwaliła mnie też rozmowa z Pauliną o terrorystach, ćpaniu i koksie. Śmiałyśmy się całą przerwę.  

Ostatnio bywa tak, że często mam przerwy godzinne między zajęciami. Nie opłaca mi się wtedy wracać na mieszkanie, więc sunę do Miejsca, które jest na rynku. Leżenie pod kocykiem i nauka angielskiego w zacisznym kącie.
Beza z owocami. Niebo.

Jakiś czas temu niespodziewaną wizytę we Wrocławiu złożyła nam siostra Arusia wraz z chłopakiem. Było naprawdę fajnie. Byliśmy na deserze. Tyle ciast! Chodziliśmy nocą po Wrocławiu, na niebie wisiał ogromny księżyc, w parku słychać było cichutkie dzwoneczki grającego gdzieś z boku pana. Magia. Mile wspominam ten dzień. Spanie na podłodze też nie było takie złe. Lubię spać na podłodze, bo nie strzykają mi kości. Dziwna zależność.

Mocna kawa orzechowa była idealnym kontrastem dla słodkiego ciasta.
A tu cała nasza czwórka. Cafe de France to naprawdę miłe miejsce! Chciałabym tam jeszcze kiedyś wpaść z Arusiem.
No i przyszła też mania na FC Caffe. Jedna z niewielu kawiarni, gdzie podają tak pyszną kawę. Często tam chadzaliśmy z Arusiem między przerwami na zajęciach - FC jest akurat obok mojego instytutu. Biała czekolada i kokos <3 (ten moment, kiedy przypadkiem piszesz: koks)

Oprócz drugiego semestru przyszło mi się mierzyć z wizytami u specjalistów. Dermatolog potwierdziła moją myśl odnoszącą się do atopowego zapalenia skóry.Ten problem dotyka większą część społeczności i najczęściej kobiety, tylko każdy ma inny przebieg i niektórym to po pewnym czasie znika. Mi nie zniknie, bo mam tak od niemowlęcego czasu. Ale plus dla mnie, że nareszcie zaczęłam coś z tym robić. Moje zapalenie zrodziło się od skazy białkowej, przez co nie mogę pić mleka krowiego, bo najbardziej mnie uczula. Wypiłam już chyba z cztery inne mleka, ale żadne nie przypadło mi do gustu. Druga wizyta u laryngologa. Jakie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że jest nie tylko od słuchu, ale i od gardła i nosa. Wow. Miałam problem z krtanią. Przez kilka miesięcy łamał mi się głos, rano miałam sucho w ustach, często czułam się jakbym miała chore gardło i po 10 minutach śpiewu traciłam głos. Co się okazało, śmieszna rzecz, mam zawodową chorobę głosu. Przewlekłą, czyli będzie mi wracać, co przekreśla moją pracę w zawodzie nauczyciela lub po prostu śpiewanie. Stwierdziłam, że nie zamierzam rezygnować z jednej rzeczy, która jest sensem mojego życia. Póki co mam jakieś leki i zdają się pomagać. Jeszcze odnośnie wizyty. To śmieszna rzecz czekać ponad miesiąc na wizytę, a potem przyjść i widzieć pustki w kolejce. Weszłam pół godziny przed czasem i z dosyć ignorancką postawą pani doktor wyszłam po 5 minutach. Skąd te terminy się biorą? Z kosmosu? A może to ta pani doktor wszystkich po 5 minutach odwołuje? Tak naprawdę niewiele się od niej dowiedziałam. Dopiero poczytałam o niedomykającej się głośni na internecie. Za to punkt dla pani dermatolog, bo okazała się naprawdę miłą panią z którą mogłam długo mogłam porozmawiać i zadać kilka istotnych pytań.

I znowu Miejsce. Herbata szczęścia skończona, teraz dręczę "Serce ze szkła"
Tak w przypływie głodu - misie koala w nadzieniu truskawkowym.
Idealny zeszyt na język angielski!
Nowy pokrowiec na telefon. Niefajnie mieć smartfona pękniętego w czterech miejscach. Moje telefony nigdy nie żyły ze mną długo, bo mam dziurawe ręce. W końcu zainwestowałam w etui.
Moja ostatnia, maleńka mania owocowa. Na kolacje, czasem na śniadanie - sałatka owocowa. Generalnie coś mi odbiło z jedzeniem. Nie, żebym chciała się odchudzać, ale zaczęłam się po prostu brzydzić smażonym. Teraz cały czas gotuję.
Ciasteczka robione w rodzinnym domu - marcepanowe oraz z masłem orzechowym. Były dobre, ale jak zwykle ich nie jadłam. Były dla mnie za tłuste. Przyuważyłam, że jak już coś upiekę, to sama tego nie jem. Piekę dla rodziny.
No i "Serce ze szkła". Książka, która po 100 stronach nie jest jakaś nadzwyczajna, ale ma swój klimat. Można powiedzieć, ze nawet mi się podoba, zobaczymy co będzie dalej.
Króliczek w prezencie na Dzień Kobiet od Arusia. Akurat tego dnia strasznie się ze sobą mijaliśmy. Misia dostałam, gdy wychodziłam na swoje zajęcia i zetknęliśmy się z Arusiem na schodach. Teraz mam własnego, osobistego króliczka!
I te cudowne leki na krtań. 40 zł wydałam, ale już następnego dnia pomimo mojego pesymizmu - coś mi to pomogło. Spray jest ohydny i tłusty, wywołuje u mnie odruchy wymiotne, ale grunt, że pomaga.

Ostatnio powstała ciekawa historia u nas na mieszkaniu we Wro. Nasza współlokatorka okazała się być mistrzem konspiry i wyprowadziła się tak, że niczego do ostatniej chwili nie zauważyliśmy. Byliśmy podwójnie zirytowani, bo... w ogóle nam o tym nie powiedziała, a informację o wyprowadzce przekazała tydzień wcześniej właścicielowi. Niedługo płacimy za czynsz i rachunki, a tu bum, sto ileś złoty więcej do rachunku. Sto złotych to dużo. Miałam kiedyś drobną spinę z tą dziewczyną (jak z każdym w domu, bo to ja), ponieważ gdy jej coś nie pasowało, trzaskała drzwiami - nieważne czy północ, czy druga w nocy, po prostu chciała pokazać swoje niezadowolenie, kiedy np. ktoś coś głośniej powiedział o 21, a ona już spała. Rano traktowała mnie z kpiącym uśmiechem i trzaskami szafek. Ile można? Zirytowałam się i powiedziałam łagodnie: "Jeżeli coś ci nie pasuje, powiedz to wprost, a nie trzaskasz drzwiami, bo to wszystkim przeszkadza". W odpowiedzi dostałam prychnięcie, kpiący uśmiech i: "Nie mam czasu". Bardzo dorosłe zachowanie. Koleżanka do tej pory nie odpowiada na nasze telefony i... generalnie nawet nie oddała nam kluczy. Zastanawiamy się: skąd się biorą tacy ludzie. Stwierdziliśmy, że jeżeli nikogo nie znajdziemy do mieszkania, wyprowadzamy się. Do wakacji zresztą i tak chcieliśmy to zrobić. Kocham swój wrocławski pokój, ale zaczyna brakować mi piekarnika. Jako perfekcjonistka, nie jestem też przyzwyczajona do tego, że wkoło może być nieporządek. Pewnie ludzie, którzy mnie znają zaczęliby się teraz śmiać, ponieważ gdy mieszkałam jeszcze w domu rodzinnym wiecznie miałam syf w pokoju, ale coś się zmieniło! Może do sprzątania się dojrzewa.
Powoli rysują się przede mną plany na wakacje. Chcę przez dwa miesiące popracować, a wrzesień spędzić na totalnym obijaniu się i rozwijaniu swoich zainteresowań. Ale zanim wakacje nadejdą... Studia, sesja, wiosna. A, żeby już było po!